Chcemy zmiany niezależnie od kosztów. Czy mamy jakiś wybór?

Zafundowano nam coś, co ma z wyborami niewiele wspólnego. Pomieszano porządki prawny z politycznym i przyprawiono powinnością moralną. I tę kaszę każdy musi sam zjeść


Przed niedzielnym głosowaniem publikujemy cykl tekstów, w których działacze obywatelscy wskazują, jakie obawy niosą wybory 28 czerwca i jaką dają nadzieję
Głos Tadeusza Jakrzewskiego z Obywateli RP.

***

O mających odbyć się w niedzielę wyborach prezydenckich napisano już chyba wszystko. O ich konstytucyjnych wadach także. Często eufemistycznie ten stan prawny określa się mianem „konstytucyjnego grzechu pierworodnego”. Ocena niekonstytucyjności tych wyborów wzmacniana była w maju niemożnością ich przeprowadzenia z powodów czysto logistycznych, do których wskazana w projekcie ustawy Poczta Polska nie była w żaden sposób przygotowana. Nikt nie dawał się nabrać na fanfaronady przedstawicieli rządu z Sasinem na czele o skuteczności państwa i przygotowaniach zapiętych na ostatni guzik. Mówiło się – już znacznie ciszej – o odsunięciu PKW od organizacji procesu wyborczego, co znacznie podważało uczciwość głosowania i liczenia głosów.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Snyder kazał chodzić na wybory


O ile konstytucyjne wątpliwości dotyczące daty wyborów majowych przyjmowane była ze zrozumieniem nie tylko wśród polityków, ale także przez media (również te prawicowe), to odnośnie terminu czerwcowego trudno dopatrzyć się podobnej postawy.

Niebagatelnym, a z czasem głównym argumentem stało się w maju zagrożenie epidemiologiczne i związany z tym paraliż operatorów pocztowych w wielu krajach, w których mieliby głosować polscy wyborcy. Nikt jednak głośno nie kwestionował danych podawanych przez Ministerstwo Zdrowia, które skutecznie zamknęło usta sanitarnym instytucjom państwowym na szczeblu wojewódzkim, a brak wprowadzenia stanu klęski żywiołowej (i współudział min. samorządów w walce z koronawirusem) oddało w ręce ministra Szumowskiego pieczę nad jakością danych dotyczących pandemii, których w żaden sposób nie można było weryfikować. Nieliczne głosy niepokornych lekarzy (np. prof. Simona z Wrocławia) były lekceważone w zasadzie przez wszystkich.


Wybory 10 maja nie mogły się odbyć i się nie odbyły. Zawinili rządzący. Zawiniły instytucje, które z nazwy tylko pozostają nadal demokratyczne. Ale coś tak prostego, jak konstytucyjność wyborów prezydenckich zostało natychmiast zagmatwane stanowiskiem upolitycznionej PKW. Czytamy w nim:

§ 1. Stwierdza się, że w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych na dzień 10 maja 2020 r. brak było możliwości głosowania na kandydatów.
§ 2. Fakt wskazany w § 1 równoważny jest w skutkach z przewidzianym w art. 293 § 3 ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy brakiem możliwości głosowania ze względu na brak kandydatów.

Nie było więc kandydatów, nie ma wyborów. A co z tymi 10 osobami, które prowadziły kampanię wyborczą? Dlaczego osoby startujące w wyborach 28 czerwca nie musiały zbierać podpisów, a zbierał je tylko Trzaskowski?

Tych pytań jest więcej, lecz nie o pytania chodzi, a o zasady. To, co przedstawia się nam jako normalne, wcale nie jest normalnym, a co gorsza w tym wszystkim bierze czynnie udział opozycja. Po raz pierwszy od czasu przejęcia władzy przez PiS opozycja ostentacyjnie i bez zmrużenia oka przyłożyła rękę do łamania konstytucji pokazując język konstytucjonalistom, obywatelkom i obywatelom broniącym przez ostatnie 5 lat wartości i zasad demokratycznego państwa prawnego.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Adam Bodnar: – Pozostaje mieć nadzieję, że te wybory zostaną przeprowadzone zgodnie


Niewprowadzenie stanu klęski żywiołowej z jednej strony, powyższe oświadczenie PKW z drugiej oraz – jak się wydaje – polityczny deal doprowadził do obecnego stanu rzeczy.

Kto i co komu obiecał, tego się pewnie nie dowiemy nigdy. Możemy tylko spekulować. Wydaje się jednak, że na tym doskonale wyszła KO. Wymieniono Kidawę-Błońską na Trzaskowskiego, co pozwoliło natychmiast powrócić koalicji do gry politycznej. Zdystansowano tym samym innych kandydatów, przede wszystkim Szymona Hołownię, który skutecznie wyłamywał się z obwiązującej od lat logiki wojny plemiennej PiS-PO i utrzymano w mocy istniejący od lat status quo, cementując już i tak statyczną scenę polityczną w Polsce.

Niezależnie więc od wyników wyborów i ich uznania przez nową Izbę SN idziemy głosować 28 czerwca, choć nie ma pewności, czy są to wybory i jaki będzie status wybranego w tym głosowaniu prezydenta.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Białorusini dali mi powód, żeby w niedzielę dać swój głos


Głosowania marcowe (ustawy kowidowe zamiast stanu klęski żywiołowej) i polityczny deal raz jeszcze pokazały to, co już znamy z wcześniejszych wyborów przegranych na własne życzenie przez opozycję. W ich obliczu skłonni jesteśmy rezygnować z wszelkich wartości w imię wojny plemiennej.

Głosowania marcowe były także, a może przede wszystkim dotkliwym policzkiem wymierzonym obrońcom konstytucji, tym wszystkim protestującym w obronie TK, niezależnych sądów i niezawisłości sędziowskiej – obrońcom demokracji, praw człowieka. Społeczeństwo obywatelskie – to zaledwie rodzące się – raz jeszcze dobitnie się przekonało, że nie może w swym sprzeciwie liczyć na zawodowych polityków, dla których (niezależnie od opcji politycznej, czy wręcz bezpartyjnych) bardziej liczy się interes własnego środowiska, niż dobro wspólne.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Prezydent musi mieć zdolność do arbitrażu między zwaśnionymi stronami


Wracając do czekającego nas w niedzielę głosowania. Śmiesznie brzmią rozpatrywane możliwe scenariusze powyborcze na wypadek wygranej opozycyjnego kandydata: kto kogo, z kim i za co? Co się stanie z większością sejmową: utrzyma się, czy też upadnie? Co zrobi Gowin? I wreszcie: czy dojdzie do przedterminowych wyborów parlamentarnych? Straszy się nas także możliwością wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i przerwanie całej tej hecy… Wspomina o fałszowaniu wyników lub ich unieważnienia przez Sąd Najwyższy.

Nikt nie bierze na poważnie pod uwagę przegranej. Chcemy zmiany i mamy na nią nadzieję. I to niezależnie od kosztów oraz konsekwencji. Dlatego pójdziemy głosować! Chcemy wygrać i zatrzymać walec PiS.

 Wybory są tym elementem życia publicznego, w którym, zdawałoby się, ogół społeczeństwa powinien podjąć polityczną decyzję. Tylko czy w atmosferze plebiscytu możliwy jest polityczny wybór? Czy nie chodzi bardziej o to, z kim idziemy lub przeciw czemu? Zafundowano nam po raz któryś z rzędu coś, co ma z wyborami niewiele wspólnego. Musimy się tylko się opowiedzieć i to wszystko. Nikt niczego od nas więcej nie oczekuje. Pomieszano porządki prawny z politycznym i przyprawiono powinnością moralną. I tę kaszę każdy musi sam zjeść.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »