Przełożyć prezydenckie wybory, bo będą niedemokratyczne

Współczesna historia nie podpowiada zbyt wielu pomysłów, co robić z demokracją w czasie pandemii nieznanej dotąd choroby. Musimy odwołać się więc do obecnych danych epidemiologicznych oraz do istniejących standardów wyborów demokratycznych. A te sugerują jednoznacznie, że wybory prezydenckie należy przełożyć. I potwierdzają to wstępne dane z niedzielnych wyborów lokalnych we Francji

Regularne wybory są jednym z międzynarodowych praw człowieka i zasad konstytucyjnych. Ale w PRL także odbywały się regularne wybory, co tylko uwypukla fakt, że regularność to wyłącznie jedno z kryteriów. Polska Konstytucja oprócz regularności stawia wymóg, by nasze wybory prezydenckie były czteroprzymiotnikowe – powszechne, tajne, równe, bezpośrednie. Dodatkowo traktaty międzynarodowe podpisane przez Polskę mówią o prawie do swobodnego wyboru przedstawicieli. I to właśnie dwie naczelne zasady demokratycznych wyborów, czyli wolność decyzji wyborców oraz powszechność głosowania są teraz zagrożone.

Powszechność wyborów w prostym języku oznacza, że każda uprawniona osoba musi mieć prawo oraz możliwość oddania głosu. A jeśli wstępne dane epidemiologiczne się potwierdzą, to nie będzie przecież mowy o powszechności wyborów. Głównie osoby starsze będą narażone na najgorsze skutki koronawirusa, co w rezultacie wyłączy z możliwości głosowania całą tę grupę społeczną. Dodajmy, że chodzi o grupę, która w Polsce chętnie głosuje – wyborcy powyżej 60. roku życia zwykle prześcigają wszystkie inne grupy wiekowe pod względem frekwencji. Ponadto nie ma też wątpliwości, że osoby z chronicznymi chorobami, które często są wykluczone nawet w normalnych warunkach, będą stawiane przed – sprzecznym z prawem – wyborem: głosować czy narazić się na ryzyko zdrowotne.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Obywatele RP: Żądamy rozejmu w polskiej wojnie na czas kryzysu

Złamaniu zasady powszechności wyborów w takich warunkach nie zapobiegną żadne rozwiązania technologiczne. Dlaczego? Po pierwsze, wprowadza się je na lata przed wyborami. Po drugie, jeszcze nigdzie na świecie nie zadziałały. A po trzecie, to nie ta grupa wyborców z nich by skorzystała.

Swoboda decyzji na kogo zagłosować, jest do spełnienia tylko w kontekście innych warunków. Wśród nich są wolne media, ale również wolność przekazywania i gromadzenia informacji, co odbywa się m.in. na spotkaniach z wyborcami i przy zachowaniu pełnej swobody poruszania się kandydatów, sztabów i partii. Już w czasie głosowania nad „specustawą wirusową”, dwie wybitne polskie prawniczki, prof. Ewa Łętowska i prof. Monika Płatek, biły na alarm, że specustawa jest niezgodna z Konstytucją i ogranicza wolności obywatelskie, bo oddaje w ręce premiera „specjalne” prerogatywy. Na jej podstawie premier może ograniczać wolności polityczne decyzjami administracyjnymi, co jest (zwłaszcza w kontekście wyborów) kompetencją zastrzeżoną jedynie dla sądów i jedynie w bardzo szczególnych, jednostkowych przypadkach. A premier to stanowisko z nominacji politycznej, więc nie może pełnić roli arbitra, bo należy domniemywać jego stronniczości.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Zaraza nas uśpiła

Wybory nie odbędą się także bez pracujących w lokalach wyborczych. To około 230 tys. osób, które miałby pracować cały dzień i noc przy największej „imprezie masowej”, jaka wydarza się w demokracjach. OBWE już w swoim raporcie z ostatnich wyborów parlamentarnych wskazywała, że był problem z rezygnacjami z pracy w komisjach wyborczych – i to często na dzień przed wyborami. Według tego raportu trzeba było zastąpić ponad 6,5 tys. osób! To nie tak wiele w odniesieniu do całości personelu wyborczego, ale skoro bez pełnego składu lokal wyborczy nie może przeprowadzić głosowania, to zdolność PKW do ich zastąpienia z rezerwy jest kluczowa.

Gdyby te „niestawienia się”, czy rezygnacje z pracy w komisjach wyborczych, zdarzyły się w 6,5 tys. różnych lokalach wyborczych, to oznaczałoby, że 23 proc. wszystkich lokali nie mogłoby przeprowadzić głosowania. Jasne, że nie wiadomo których i nie wiadomo gdzie, ale właśnie ta nieprzewidywalność obecnej sytuacji czyni pracę PKW i KBW niespotykanie obciążoną.

W niedzielnej, pierwszej turze wyborów we Francji odnotowano niespotykany spadek frekwencji – do urn poszło o 20 proc. mniej wyborców niż w poprzednich wyborach, choć to dopiero początkowa faza epidemii. Do maja sytuacja najprawdopodobniej się pogorszy – jeśli nie zdrowotnie, to na pewno społecznie i gospodarczo. Oczywiście, można wskazać, że w USA wybory odbyły się w 1944 r. podczas II wojny światowej, a warunki epidemiologiczne bywają gorsze w wielu krajach świata rozwijającego się. Tyle, że ani jedno, ani drugie nie zmienia sytuacji w Polsce tu i teraz.

A przecież oprócz wszystkich powyższych trudności przed PKW stanęłyby takie wyzwania, jak wpływ płynów do dezynfekcji rąk na papier, z którego produkowane są karty wyborcze (i jak to może wpłynąć na ważność głosu), albo umożliwienie głosowania przez hospitalizowanych. O ile w krajach np. Afryki istnieje know-how w tym zakresie, naszym organom wyborczym brak jest takiego doświadczenia i na porządne zaplanowanie nie mają już czasu.

W przeprowadzaniu wyborów zawsze należy „planować na najgorsze, ale mieć nadzieję na najlepsze”. Przychodzi jednak taki moment, gdy należy przestać planować i odłożyć wybory na czas, kiedy będzie możliwy ich demokratyczny przebieg.

Dziś nie wiadomo, kiedy to będzie, ale prawo międzynarodowe zabezpiecza również przed odkładaniem wyborów w nieskończoność. Oczywistym jest, że jeśli chcemy wolnych wyborów, to data 10 maja na to nie pozwala.

  • Bartosz Lech – jeden z założycieli Partii Zieloni. Pracuje jako niezależny ekspert wyborczy i demokratyzacyjny na misjach obserwacji wyborów OBWE, UE, NDI. Dotychczas analizował w tym charakterze wybory powszechne w 13 krajach na całym świecie.

fot. Wikipedia

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »