Mieliśmy w studiu niezły skład. Joanna Kluzik-Rostkowska z PO-wskiego centrum, Maciej Gdula z lewa i Michał Kamiński, który w sojuszu z PSL wylądował nominalnie po stronie prawej, choć to – jak zobaczymy – jest bardzo umowne, niezupełnie już adekwatne, mocno anachroniczne rozróżnienie. W dyskusji uczestniczyłem jako strona – a nie bezstronny gospodarz.
Przedstawiłem politykom postulaty Obywateli RP, by spowodować reakcję, poczekać na nią, a trochę także spróbować zebrać narzędzia, by polityków skłonić do myślenia innego niż to wszystko, do czego przywykli. Więcej mnie więc różni z politykami niż ich między sobą. Różnice okazują się ostre. Przekładają się jednak – mam nadzieję – na spór w dialogu. Czy to będzie możliwe – tu wszystko zależy od tego, czy niewielki ruch Obywateli RP zdoła zorganizować opinię publiczną wokół obywatelskich postulatów. I czy startujące dopiero media obywatelskie zaczną naprawdę organizować opinię publiczną, jak to media powinny robić.
Przedmiot sporu
Obywatele RP dość obszernie i – pozwalam sobie sądzić – dość solidnie uzasadnili proste skądinąd postulaty. Postulaty powinny być w sporej części oczywiste – a jednak wcale nie są. Dotyczą programu prezydenckiego, a w nim wszystkiego tego, co ewidentnie jest najważniejsze dla państwa zwłaszcza w kontekście polskiej wojny, a zatem ustroju, w tym nawet możliwej i naszym zdaniem potrzebnej zmiany konstytucji, oraz wszystkich tych problemów społecznych, które okazywały się zapalne i wywołują konflikty. Uważamy, że program prezydencki musi śmiało zmierzyć się z tymi problemami. Nie unikać żadnego – ani np., prawa o aborcji, ani stosunków z kościołem, ani 500+ i paktu o prawach socjalnych należnych każdemu. W przeciwnym wypadku każdy prezydencki kandydat będzie nieatrakcyjny i niewiarygodny.
Prezydent – nie korzystający dotychczas niemal nigdy z własnej inicjatywy ustawodawczej i zwłaszcza referendalnej, nie wspomagający ich atomową bronią w postaci weta dzisiaj nie do przełamania przez sejmową pisowską większość – w rzeczywistości nie jest ani symbolicznym tylko „strażnikiem konstytucji”, ani tym bardziej „strażnikiem żyrandola”. Może się stać prawdziwym „ojcem narodu” lub jego matką. Może uruchomić wielką reformę polskiej demokracji i zakończyć polską wojnę.
Tego politycy nie chcą. Nie to ich interesuje. Mają powody. Przede wszystkim uważają, że wygrane wybory prezydenckie zakończą władzę PiS. Jak przez kilka ostatnich lat, tak i dzisiaj twierdzą, że w „nowym rozdaniu” będzie można dopiero pomyśleć o wszystkich tych sprawach, których dotyczą nasze postulaty. O tym mówili – nie zawsze wprost, ale zawsze właśnie to było dla nich oczywiste – wszyscy troje.
Joanna Kluzik-Rostkowska opowiada, że skuteczna zmiana możliwa jest wyłącznie poprzez zmianę władzy. Rozmowy bywają cenne, owszem, ale decyzja należeć będzie do nowej politycznej ekipy.
Maciej Gdula przewiduje kohabitację nowego prezydenta z pisowską większością i uważa , że prezydent powinien wspierać dobre projekty PiS.
To wywołuje sprzeciw wśród innych polityków, ale również Maciej Gdula nie wyobraża sobie reformy prowadzonej tu i teraz, zamiast tego widząc w prezydencie kolejnego „edukatora”, mówiącego ludziom, co zrobi opozycja, kiedy przejmie władzę w Sejmie.
I bez owijania w bawełnę Michał Kamiński
My uważamy przede wszystkim, że żaden partyjny kandydat nie wygra wyborów. Cud zdołałby być może sprawić przewagę o włos. To jednak nie da mandatu wystarczającego dla realnych zmian. Bez nich krucha przewaga demokratów zawali się prędzej niż chcielibyśmy sądzić, a populistyczny powrót będzie bardziej brutalny i gwałtowny niż wszystko, co widzieliśmy dotąd.
Sądzimy przy tym, że nawet, gdybyśmy byli gotowi uznać strategię „nie teraz” – ona nigdy nie przyniesie zwycięstwa, a twardego dowodu dostarczają lata kolejnych wyborczych porażek. Jesteśmy przekonani, że wygrać dziś wybory zdoła tylko ktoś odważny na tyle, by podjąć – a nie próbować zamieść pod dywan – wszystkie polskie problemy zapalne. My nie tylko chcemy, by decyzje o kształcie państwa i głównych zasadach jego polityki oddać obywatelom, a nie partiom, którym nikt już w Polsce nie wierzy, ich własnych wyborców nie wyłączając. Wiemy też poza tym, że prezydentowi nie wolno być w tych sprawach reprezentantem żadnej partii. I wiemy, że będąc nim żadnych wyborów nie zdoła wygrać. Wszystkie okoliczności zarówno konstytucyjne, jak i te, które wynikają z bieżącego układu względnej równowagi parlamentarnej przemawiają za tym, że głos w tych kluczowych sprawach da się przekazać wyłącznie obywatelom. Kluczowa staje się w tej sytuacji inicjatywa referendalna prezydenta. I tak się akurat składa, że do jej uruchomienia będzie on lub ona potrzebować wyłącznie zgody Senatu – Sejm i pisowska większość nie mają tu nic do powiedzenia.
Główna więc kontrowersja była i pozostaje ta sama – politycy nie chcą, by fundamentalna naprawa państwa była treścią kampanii prezydenckiej. Choć mamy w dyskusji okazję zobaczyć szereg interesujących wyjątków.
Michał Kamiński vs. reszta
Michał Kamiński – a tym razem nie lewica – najmocniej podkreślał konieczność fundamentalnej zmiany. Mówił wiele zarówno o konieczności zerwania z przeszłością sprzed 2015, skoro odrzucili ją wyborcy, jak o tym, że politycy nadużywają władzy, decydując o prawie np. w tzw. „kwestiach światopoglądowych”. To jedyny znany nam polityk, który widzi te sprawy do tego stopnia tak samo jak my. Usłyszeliśmy od niego o konieczności nowego okrągłego stołu, o nowej, świeckiej Rzeczypospolitej, o reformie partii politycznych i wreszcie o tym, by w kwestiach kluczowych i najbardziej zapalnych decyzję zostawić obywatelom.
Kiedy Maciej Gdula mówił o kandydacie, który z pewnością podpisze ustawę liberalizującą aborcję, legalizującą jednopłciowe związki partnerskie – choć nie na pewno popierającego prawo do adopcji przez homoseksualne pary – Kamiński konsekwentnie twierdził, że te decyzje nie powinny należeć do polityków.
Krytykował również – dość złośliwie powołując się przy tym na historyczne przykłady totalitarnych reżimów – lewicowe pomysły, by z inicjatyw obozu władzy popierać te, które się wydają rozsądne, a sprzeciwiać tym, które szkodzą państwu.
Nowa Rzeczpospolita – należy rozumieć – oznacza dla Kamińskiego również konieczność reformy konstytucji, co również otwarcie wypowiedział. Oczywiście mówił wyłącznie za siebie i to z tego komfortu korzystał, a nie ze swobody danej mu przez partię. Niemniej te jego oceny zasługują na uwagę.
Co charakterystyczne dla wszystkich polityków, również Kamiński – choć sam co do poglądów w zasadzie podpisał się pod wszystkimi z naszych postulatów – nie sądzi, by program tego rodzaju miał jakikolwiek wpływ na wynik wyborów, a to właśnie on zaprząta jego uwagę w największym stopniu. Myśleniu zawodowych polityków całkowicie obce wydaje się charakterystyczne z kolei dla nas przekonanie, że o zaangażowaniu wyborców decyduje wiarygodność polityków i niemal do szczętu zrujnowana wiarygodność dzisiejszych partii, a obecne w kampaniach wyborczych emocje są w znacznej mierze właśnie z tym związane. To dlatego polityką rządzą emocje negatywne.
1 thought on “Złoty Róg #01 – sporo rozczarowań i sporo zaskoczeń”
Jakość realizacji pozostawia jeszcze wiele do życzenia, ale nastepne nagranie przebiegnie już bez wpadek — o ile oczywiście świat się nie zawali w międzyczasie. Nastomiast z ogromną satysfakcją odnotowuję, że nagrania Złotego Rogu udostępnionego wszystkim zainteresowanym na wolnej licencji Creative Commons 1.0 (więc nawet bez uznania autorstwa przy wykorzystywaniu całości lub fragmentów w dowolnym celu) skorzystała redakcja OKO.press. Co przy okazji pokazuje, jak komplementarne — a nie konkurencyjne — mogą być działania obywatelskich mediów.
https://oko.press/obywatele-rp-do-politykow-chcemy-prawdziwej-prezydenckiej-debaty-mamy-dosc-propagandy/