Związek partnerski państwa i Kościoła nie sprawdził się

To zdjęcie krąży po Internecie. Wejście do pałacu arcybiskupa poznańskiego i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski Stanisława Gądeckiego na Ostrowie Tumskim (ze str. Mika Urbaniaka, fot. Piotr Skornicki/AG). I komentarz Agnieszki Holland: „Rzymscy żołdacy bronią głównego faryzeusza”

Zdjęcie prorocze – oto Kościół katolicki, słynący z ogromnych wpływów i autorytetu, dziś musi być chroniony przed ludźmi. Podobne sytuacje mają miejsce w wielu innych miastach. Związek partnerski państwa i Kościoła nie sprawdził się (Kościół katolicki jako instytucję, zgodnie z zasadami j. polskiego, piszemy z dużej litery). I powinien zostać ten związek unieważniony.

Mam w ogóle taką teorię, że za wszystkim nie koniecznie stoi mały dyktator z Żoliborza, ale właśnie Kościół katolicki. Mały dyktator z Żoliborza jest tylko małym dyktatorem, silnym ornatami biskupów. Kościół katolicki ma w Polsce wielką, niekonstytucyjną władzę, ogromny wpływ. Od lat, od wieków, walczył z oświeceniowym myśleniem rękoma brutalnych czasem apologetów. Do dziś są obok nas – pewni siebie i swoich racji. Szczują, knują. Teraz się ciut zapędzili.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Jaka idea przeważy w dyskusji dotyczącej rozliczenia rządów PiS?


To jakiś fenomen, że Kościół w Polsce tak zdemolował swój autorytet. Czuję to sam, bo pewna poetyka i estetyczne przebarwienie kiedyś mnie z lekka interesowały. Będąc dzieckiem chodziłem do kościoła. Bywałem nawet ministrantem. W więzieniu podpijałem biskupowi wino mszalne, co z nostalgią wspominam. Czułem jednak, że krok po kroku Kościół mnie odpychał. Aż mój wkurw wziął górę. Przy odrobinie racjonalnego pomyślunku, obserwując co wyrabia, trudno nie stać się jego wrogiem. Większość tych prawicowych polityków i klakierów, a ja znam niektórych z nich, robią to z czystego oportunizmu.


Kościół w Polsce znalazł sposób, karykaturalny i niespotykany nigdzie więcej, na sklejenie religii z nacjonalizmem. Zamienił się w jakiś niespotykany średniowieczny skansen.

Kiedyś, jeszcze za komuny, wylądowałem nawet na tydzień w klasztorze w Niepokalanowie, a było to raczej z potrzeby rekonwalescencji. Anna Walentynowicz, działaczka z Gdańska, uznała, że wyglądam na przemęczonego. Zapoznała mnie z ojcem Rogeriuszem z klasztoru w Niepokalanowie, z którym się przyjaźniła. Ten podsunął pomysł tygodniowego pobytu, izolacji i wyciszenia emocji. Spałem nawet w celi Maksymiliana Kolbego. Tego Kościoła już nie ma, teraz zmienił się w potworne wynaturzenie. Stał się odpychający.

Ale to się kiedyś zmieni, jak w innych krajach, gdzie religia, jak w Polsce, została wynaturzona. Zegar zaczął tykać.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »