W Centrum Dialogu im. Marka Edelmana to było – w Łodzi, a nie w Sydney, więc niedokładnie geograficzne antypody, a jednak sama nazwa – Kongres Katoliczek i Katolików – brzmi w bańce, do której należę, tak egzotycznie, że kangury, dziobaki i koale przy tym wysiadają. Z pewnością większość z nas w tej naszej bańce częściej widzi koalę niż aktywnie myślącego katolika. Jest tak, bo tak chcemy. Wielu z nas w facebookowych komentarzach wyraża myśl, że myślący, otwarty i porządny ksiądz jest ontologicznie niemożliwy, a jeśli się już zdarzy, to jest gorszy od Jędraszewskiego, bo usypia naszą rewolucyjną czujność, odwracając uwagę od zła, jakim Kościół katolicki jest i zawsze był z samej swej mrocznej istoty.
Zaraz, jak to? „Katoliczki i katolicy”? Feminatywy na katolskiej imprezie? Z całą pewnością to musi być fałszem podszyta strategia PR…
Dlaczego zawracam tym głowę tutaj, gdzie niewielu katolików zagląda? Tylko trochę z powodu fundamentalnych praw podstawowych, a widzę je w specyficznie empatyczny dla katolików sposób. Przede wszystkim po to, by opisać tamtejsze obywatelskie społeczeństwo. Zaimponowało mi.
Świat postawiony na głowie, jak ks. Niedałtowski
Skoro o prawach podstawowych mowa, to w stosunku do Kościoła kłopot mamy solidny.
Kiedy myślimy o świeckim państwie, to na ogół, właściwie niemal zawsze wiemy z całą pewnością, że księżom nie wolno wypowiadać się o polityce i o sprawach publicznych. Co dziwaczniejsi spośród naszych współobywateli mogą wprawdzie, skoro już mają tę dziwną potrzebę, skorzystać z „posługi duchowej”, ale niech się lepiej nie narzucają i nie obnoszą się z tym zbytnio, bo efektem są z jednej strony zbrodnie księży gwałcących dzieci, a z drugiej polityczny sukces skrajnej prawicy. Jedno i drugie jest oczywiście faktem wymagającym reakcji państwa i społeczeństwa, której się wciąż nie doczekaliśmy na właściwą, skuteczną miarę. Tragiczny rachunek jest wciąż niespłacony i ironizować o nim nikomu nie wolno. Istnieje wciąż krzycząca krzywda, opresja ze strony Kościoła trwa, a nie znika.
Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie.
Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu. Wykluczyć z niego nie da się nikogo i np. żadnego stowarzyszenia, więc żadnego kościoła też wykluczać się nie powinno. Owszem, istnieją dobre powody, dla których prawo kanoniczne zabrania księżom np. kandydowania w wyborach. Zakazać im tego cywilną ustawą byłoby jednak czymś zupełnie innym. Mogłoby tak postąpić wyłącznie państwo niedemokratyczne. O zachowanie rozsądnych i właściwych miar jest ogromnie trudno, kiedy na sugestię biskupów, Sejm RP zajmuje się ustawą o aborcji podesłaną przez Ordo Iuris – ale właściwe miary istnieć mimo to powinny. Tymczasem w obozie demokratycznej reformy nie ma dziś być może nikogo, kto uważałby, że do ostatecznego, satysfakcjonującego i trwałego rozwodu państwa z Kościołem potrzeba wysłuchać zdania katolików. Wszyscy sądzimy, że trzeba tu raczej twardego prawa, które trzeba narzucić zbrodniczemu Kościołowi i jego otumanionym lub zaprzedanym wyznawcom. Nie ma jak – sądzimy na ogół – nie ma z kim i nie ma po co rozmawiać. Dość.
Tymczasem 10. postulat Kongresu w sprawie rozdziału państwa i Kościoła stanowi:
Postulujemy niezwłoczne powołanie kościelnego zespołu roboczego duchownych i wiernych świeckich w celu przedyskutowania i przygotowania skutecznych rozwiązań, które doprowadzą do rzeczywistego funkcjonowania i respektowania w codziennej praktyce rozdziału Kościoła od państwa w Polsce.
I git, tylko po co? Kto będzie słuchał katolików w tej sprawie?
Pojechałem do Łodzi z ciekawości, ale i dlatego, że uwiera mnie postawa demokratów. Równocześnie była to dla mnie z wielu względów rzeczywiście wizyta na antypodach – bo i dla mnie obradujący katolicy to okoliczność już mocno egzotyczna. „Antypodyczność” zademonstrowała się zresztą przy otwarciu dyskusji pod koniec pierwszego dnia obrad w charakterystycznie komiczny, wiele mówiący, dosadny sposób.
Kangury to pikuś przy postawionym na głowie ks. Niedałtowskim, czyż nie? Prof. Mikołejko powiedział, że ksiądz wygląda jak Jan Chrzciciel, a dokładniej jego głowa na misie i coś w tym jest bez wątpienia, ten talerz na ścianie to wyrok Boży, a nie żaden przypadek, choć ja raczej pomyślałem o czarnej mszy i odwróconym krzyżu, o tym, że ksiądz wiszący głową w dół wygląda jak wampir – można w tym poza tym zobaczyć absurd spraw tak postawionych, można widzieć rewolucję – no, co tylko chcemy. Cudowna zaiste wielość znaczeń. Niemniej rozmowa była poważna. Poważny był cały Kongres Katoliczek i Katolików.
Umiar radykalnej rewolty
Kongres przyjął 10 postulatów, znaleźć je można np. tu w Więzi. Ich znaczenie – jeśli się patrzy z zewnątrz – jest bardzo zróżnicowane. Postulat 1. dotyczy seksualnych przestępstw w Kościele – oczywista rzecz. Nie ma tu jednak mowy o odpowiedzialności instytucji (np. w sprawach odszkodowawczych, w których stroną – takie są postulaty pokrzywdzonych – powinien być właśnie Kościół, a nie wyłącznie księża-gwałciciele), nie ma mowy o ukaraniu winnych, mowa jest za to o raportach służących „wypracowaniu procedur zapewniających bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom Kościoła”. Hm… Postulat 2. mówi o władzy w Kościele. Rządzić mają mianowicie świeckie rady parafialne. Postulat 3. – więc wysoko w hierarchii – mówi o kobietach w Kościele. Unika kwestii doktrynalnych, np. kapłaństwa kobiet i żąda dostępu przez nie do tych funkcji liturgicznych, które nie wymagają święceń. Możemy się więc doczekać ministrantek obok ministrantów… Postulat 4. o młodzieży – to w zasadzie czysto środowiskowa sprawa. Postulat 5. – katolicy chcą czegoś w rodzaju RPO: rzecznika praw osób świeckich, broniących ich przed duchownymi. Postulat 6. mówi o LGBT+ – nie mówi o „legalizacji”, żąda wykluczenia języka nienawiści, w tym odwołania konkretnych kościelnych dokumentów, które go używają. Postulat 7. dotyczy międzywyznaniowych małżeństw. Znów „środowiskowa sprawa”. Postulat 8. żąda zajęcia się migrantami – chodzi bez wątpliwości m.in. o tych z białoruskiej granicy. Miałaby się nimi zająć kościelna organizacja pozarządowa, coś jak Caritas od tych spraw. Postulat 9. mówi o ekologicznej świadomości wierzących, która powinna być kształtowana w parafiach. Postulat 10. już wyżej cytowałem.
Uderza nie tylko ten charakterystyczny umiar – dziwnie wyglądający z zewnątrz i na pewno zastanawiający. By zauważyć inny uderzający wymiar, trzeba mieć ucho na te rzeczy szczególnie wyczulone. Uczestniczki i uczestnicy Kongresu patrzą bowiem z wnętrza Lewiatana, to zupełnie inna perspektywa niż ta, która interesuje przyglądających się Kościołowi i oczekujących ograniczenia jego wpływów, rozrachunków, rozliczeń. Albo wprost uśmiercenia bestii…
Otóż istotną, być może najistotniejszą treścią postulatów katolickiego Kongresu jest – jeśli spojrzeć na nie łącznie – władza w Kościele. Choć wprost mówią o tym jedynie dwa z dziesięciu postulatów, to właśnie ta treść obecna jest we wszystkich z nich. Poczynając od pierwszego – nie żadna kunktatorska uległość wobec umoczonych w odpowiedzialność hierarchów jest tu ważna. Tu w ogóle nie o te rzeczy chodzi. Tę treść dyktuje wspólna myśl obecna we wszystkich postulatach – hierarchia ma słuchać wiernych, a nie na odwrót. Przesadziłem – wierni oczywiście słuchają i chcą słuchać nadal. Homilii chcą słuchać – i tylko tego. Bo już kazania nie wymagają święceń. I wobec tego wierni chcą głosić je sami. Kobiety na równi z mężczyznami. Itd.
Z tego punktu widzenia katoliczki i katolicy w Łodzi proklamowali w zasadzie rewolucję. Z linii sporów doktrynalnych schodząc z taktycznym rozmysłem, o ile rozumiem to dobrze.
„Synodalność” – to słowo ważne dla aktywnie myślących katolików, choć brzmi jak sekciarski slang z zewnątrz. Synod, który słucha wiernych, rozpoczął papież Franciszek. Cóż, w związku z Ukrainą, nie ma dobrej prasy, a u otwartych, aktywnych polskich katolików budzi zakłopotanie. Niemniej Kongres, którego postulaty recenzuję, to efekt długotrwałych debat prowadzonych rzetelnie przez wiele aktywnych parafii, środowisk typu Kluby Inteligencji Katolickiej, NGO’sów w rodzaju Zranieni w Kościele, Wiara i Tęcza, wielu innych. Synod Franciszka tym wszystkim ludziom nie wystarcza – głównie dlatego, że ten rodzaj „konsultacji społecznych” polska hierarchia traktuje dokładnie tak, jak konsultacje społeczne traktują polscy politycy.
Chodzi o presję – tak główny kontekst postulatów przedstawiła s. Barbara Radzimińska, rzeczniczka Kongresu.
Gdzie jest obywatelskie społeczeństwo
Tyle o nim mówimy. PiS dokonał zamachu na media. Własne media mają narodowcy. My też, owszem, ale… Do dziś, kiedy w wyszukiwarce YouTube wpiszę „Obywatele RP”, „Strajk Kobiet” czy „KOD” więcej widzę materiałów TV Republika o nas niż naszych własnych.
Równocześnie z Kongresem Katoliczek i Katolików odbywała się w Warszawie pierwsza z sesji ogólnopolskiego panelu obywatelskiego o kosztach energii. To wyjątkowe przedsięwzięcie. Panel obywatelski to reprezentatywna próba losowo dobranych obywatelek i obywateli z całej Polski. Przez dwa weekendy ci ludzie ciężko pracują poznając eksperckie raporty dotyczące jednego z ostrzejszych problemów społecznych – ubóstwa energetycznego. Już dziś, u progu kryzysu, w który dopiero wchodzimy, co dziesiąte z gospodarstw domowych nie ma się czym ogrzać. Lekarstwa na tę chorobę mogą być i z pewnością będą groźne. Dla klimatu, dla jakości powietrza, dla gospodarki. Rzecz wymaga zgody społecznej. I precyzyjnie wykalkulowanego rozsądku. Nie obietnic w kampaniach wyborczych – to ostatnia rzecz, której trzeba dla rozwiązania problemu. A panel obywatelski takie rozwiązania wskaże.
To nie jest łatwe zaprosić polityka w sobotę – a soboty to są ważne dni dla polityków – i zabronić im mówić – mówił Kuba Wygnański z Fundacji „Stocznia” na otwarcie panelu.
To pierwszy taki panel ogólnopolski. Próba tego, co zrobiono w Irlandii, a czego efektem była przełomowa decyzja w sprawie aborcji, stosunków państwa z Kościołem, ale między innymi także klimatu. Wielkie przedsięwzięcie. Rewolucyjne być może. Tymczasem… Tymczasem relacja z pierwszego dnia panelu ma na kanale You Tube 308 wyświetleń, kiedy minął dzień i kiedy tam zaglądam, pisząc… Społeczna partycypacja w rządzeniu ma właśnie taką popularność.
Kongres Katoliczek i Katolików narzuca ograniczenia hierarchom instytucji, która przecież obiecywała wprawdzie zbawienie, ale nigdy nie obiecywała demokracji. Demokracji i sprawczości żądano na Kongresie z determinacją, którą widać było w każdym wystąpieniu, o której słychać było w korytarzach w przerwach i która brzmiała w każdej reakcji sali. W każdej sekundzie.
Próbuję pomyśleć o podobnym doświadczeniu potrzeby obywatelskiego sprawstwa w polityce. Tej świeckiej i obywatelskiej, którą znam – mam ochotę powiedzieć – jak zły szeląg. Takie kongresy po kilkakroć przecież organizowaliśmy. Nie zawsze sala była pusta. Mieliśmy kiedyś swoje pięć minut sławy. Zawsze jednak słyszeliśmy „nie jątrzcie”. Jak to się dzieje, że nie jątrzą katolicy, ucierający nosa biskupom? Jak to się dzieje, że obywatelskie „nie pozwolę” słychać w brzuchu bestii, o której wiemy, że odpowiada za nasze zniewolenie – a nie słychać tego zupełnie wśród podobno niezależnie myślących, krytycznie myślących demokratów? Im starszy jestem, tym głupszy. Nie potrafię tego pojąć.
P.S.: Wkrótce wywiad z Kubą Wygnańskim o panelu obywatelskim. Dla mnie ważny, bo to panele obywatelskie powinny wysłuchiwać kandydatów na wspólnych kandydatów w wyborach – i wskazywać tych właściwych. By nie powiedzieć – narzucać.