Pantery, a sprawa polska

54 lata temu Huey Newton i Bobby Seale stworzyli w Oaukland w Kaliforni organizację, której celem była obrona afroamerykanów przed przemocą, szczególnie przemocą ze strony policji

Był to czas, gdy prawa mniejszości rasowych zostały zagwarantowane przez Cywil Rights Act, jednak rasizm miał się całkiem dobrze. Po mniej niż 10 latach zwalczania przez państwo, przede wszystkim przez FBI, organizacja Newtona i Seala została rozbita. Jakby ktoś nie pamiętał – organizacja ta nazywała się Partia Czarnych Panter.

Czy warto tą historię przypominać dzisiaj w Polsce? Czarne Pantery stosowały przecież przemoc i były ruchem skrajnym w postulatach oraz fundamentach ideologicznych. Czarnoskórzy milicjanci chodzili po ulicach z długą bronią i wdawali się w strzelaniny z policją. Działacze żądali zniesienia obowiązku służby w armii dla Afroamerykanów. Partia odwoływała się do ideologii komunistycznej w jej wydaniu maoistiowskim.  Chyba jednak dobrze, że ktoś z nimi zrobił porządek.


ZOBACZ TAKŻE: Jakie mamy prawa, gdy zatrzymuje nas policja


Naprawdę? Tak, to nie byli grzeczni chłopcy i dziewczęta. Po 300 latach systemowego bycia ludźmi drugiej kategorii postanowili zacząć bronić się sami. Nie tyle nawet przed rasizmem, co przed systemową przemocą służb państwa. Co więcej, wybrana forma samoobrony nie tylko była legalna, ale solidnie umocowana w Drugiej Poprawce do Konstytucji (A well regulated militia being necessary to the security of a free state, the right of the people to keep and bear arms shall not be infringed). Jednocześnie znaczącą część działalności Partii dotyczyła tworzenia szkół, czy pomocy społecznej.


Wielu działaczy Panter złamało prawo, jednak równie wielu było aresztowanych i skazywanych na podstawie fałszywych zarzutów. O więźniów tych przez dziesięciolecia upominały się światowe organizacje broniące praw człowieka. Państwo wyciągnęło najcięższe armaty przeciwko Partii Czarnych Panter (BPP). Zmasowana kampania propagandowa pod hasłem „po ulicach nie mogą chodzić uzbrojeni ludzie” (a gdzie Druga Poprawka?), stanowiła dobre uzasadnienie dla skrajnie agresywnych działań FBI. Kulminacją było zabicie przez uzbrojone oddziały Prokuratora Stanowego i Policji dwóch działaczy BPP w Chicago. „Terroryści” wystrzelili w trakcie tej akcji 2 pociski, a atakujący 98.  Po 15 latach sąd przyznał, że strzelanina była rezultatem działań FBI i wypłaciła rannym w odszkodowania w wysokości 1,85 miliona dolarów.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Harvey Milk, tęcza i sklep mięsny w San Francisco


Warto zająć się kwestią „Pantery, a sprawa polska”. Dla samych skrajnych działaczy wynika z tej historii, że z państwem nie mają szans na wygraną inną niż symboliczna i raczej po latach. To konstatacja dość banalna, i z której radykałowie zdają sobie sprawę.

Ważniejsze w dzisiejszej Polsce jest pytanie, co z tej historii wynika dla sojuszników słusznej sprawy. Symboliczne dla tychże sojuszników jest to co stało się z Tommie Smithem i Johnem Calrlosem. Dwóch sportowców, którzy stojąc na olimpijskim podium wykonało gest poparcia dla Czarnych Panter (uniesiona pięść w czarnej rękawiczce), zostało wyrzuconych z Wioski Olimpijskiej przez Przewodniczącego IOC. Tego samego przewodniczącego, który w 1936 nie widział nic złego w faszystowskim pozdrowieniu na podium Olimpiady. Obaj w efekcie zmasowanej krytyki ostali zmuszeni do zakończenia kariery lekkoatletycznej. To samo zresztą spotkało trzeciego z medalistów, Australijczyka Petera Normana, którego winą było założenie odznaki Projekt Olimpijski dla Praw Człowieka. I jakoś nie było chętnych umiarkowanych, którzy broniliby ich przed MKOL i opinią publiczną.

Stop Bzdurom nie ma szansy stać się Czarnymi Panterami. W Polsce samoobrona grup prześladowanych odbywa się za pomocą scyzoryka, a nie strzelby półautomatycznej. Policja nie strzela, tylko bije pałkami.  Kamiński to nie Hoover. Jednak zdrowy dystans do skrajnych działaczy wszędzie stanowi przyzwolenie dla systemowej przemocy. Nie chodzi o niewyrażanie krytyki estetycznej, politycznej i prawnej wobec aktywistek i aktywistów. Chodzi o zdecydowane, publiczne i bezkompromisowe stanie w obronie prześladowanych przez państwo.

Umundurowane oraz tajne oddziały Kamińskiego i Wąsika nie zabiją żadnego działaczki/działacza LGBT, czy innych mniejszości. Jednak krzywdę już robią i zrobią najprawdopodobniej większą. Prawnie to oni będą ponosili odpowiedzialność za nadużycie władzy. Odpowiedzialność moralną już nie tylko oni.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »