Kiedy to piszę, trwa jeszcze głosowanie w pierwszej turze uzupełniających wyborów samorządowych – choć opublikować to mogę o 21.00, kiedy lokale wyborcze zostaną zamknięte. Głosowanie odbywa się dziś w ponad 150 okręgach wyborczych, w kilkunastu przypadkach wybory dotyczą wójtów burmistrzów i prezydentów, ale oczywiście cała Polska patrzy na Rzeszów i na Konrada Fijołka – wspólnego kandydata wszystkich partii i środowisk opozycyjnych, startującego przeciw podzielonej opozycji.
Fijołek ma wygraną w kieszeni – że sobie pozwolę na tę dość oczywistą wróżbę. Rzeszów nie jest pisowski, choć PiS wygrywa na Podkarpaciu. Podział na prawicy dodatkowo ułatwia Fijołkowi zadanie. Gra idzie o wygraną już dzisiaj, w I turze. To z oczywistych powodów prestiżowych, ale również dlatego, że w II turze podzielone głosy jego przeciwników mają szansę przepłynąć w jakimś stopniu do najmocniejszego z jego przeciwników. Sondaże i doświadczenia pokazują jednak, że również w tym przypadku Fijołek bać się raczej nie ma czego. Frekwencja obserwowana gdzieniegdzie w Rzeszowie wskazuje na to, że pierwsza tura może się udać. Czytający niniejsze będą znali wyniki. Sondaże exit poll obejmują w Rzeszowie 25% komisji.
Tadeusz Wallenrod-Ferenc
Kto i jak podzielił obóz władzy w Rzeszowie? Otóż zrobił to Tadeusz Ferenc – wieloletni prezydent Rzeszowa, w okolicznościach będących przedmiotem nieweryfikowalnych dzisiaj domysłów. Ktoś go zmusił? Może jest chory? No, ma 81 lat. Za komuny z PZPR-owskiej nomenklatury dyrektorował w wielu państwowych przedsiębiorstwach. Po komunie związał się z SdRP, potem z SLD. Towarzystwa i zwyczajów zatem nie zmienił. W samorządzie od II kadencji z epizodem poselskim w ramach SLD – przerwanym z powodu wygranych wyborów prezydenckich. Dwukrotnie bezskutecznie kandydował do Senatu. Popierał nie tylko SLD – wystąpił z Sojuszu późno, bo w 2019 roku – ale również prezydencką kampanię Komorowskiego i Kosiniaka-Kamysza. Politycznie raczej interesowny niż lojalny. Stosownie do tego zmienny. Ustępując – niektóre plotki mówią o hakach znalezionych nań przez ekipę Ziobry – wskazał następcę, żołnierza Ziobry, Marcina Warchoła.
Ferenc być może uległ naciskom, a może szantażom. Być może jednak po prostu mu „odbiło” politycznie – nie byłby to pierwszy raz. Może postarzał się aż tak, że zwyczajnie ma wszystkiego dość. Może wszystko to zagrało jednocześnie. Dość, że bardzo skutecznie wrzucił granat w szambo. Nie było przecież tak, że Ferenc cokolwiek kombinował „dla przyszłych pokoleń”. Taki scenariusz to właśnie political fiction. Gdyby jednak Ferenc kombinował właśnie w ten sposób, byłby to strzał w dziesiątkę. Nie ma lepszej recepty zarówno na podział w obozie Zjednoczonej Prawicy, jak na jedność po stronie opozycji. Oto więc Tadeusz Ferenc, który żadnej nowej kariery nie zrobi i niewiele ma w związku z tym do stracenia, wdziewa polityczny pas szahida i odpala go z precyzją kalkulującego z bezwzględnym chłodem zawodowego zabójcy. Opowiadam polityczną bajkę o rzeszowskim Wallenrodzie, bo choć bardzo nie lubię gabinetowej polityki, to świadomie prowadzony nacisk obliczony na erozję jedności władzy i sprzyjające jej działania polityków stosujących tego rodzaju instrumentarium był dla mnie zawsze bardzo oczywistą potrzebą. W Rzeszowie ta potrzeba zrealizowała się przypadkiem w wyniku aktu szaleństwa Ferenca. I przynosi efekt – niezwykle ważne dla „opozycyjnego morale”, niemal pewne zwycięstwo Konrada Fijołka. Rzeszów pokazuje w ten sposób wartość owej politycznej fikcji. Myślenie w kategoriach strategii miałoby przyszłość, gdyby istniało.
Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej.
Fikcyjny naród polityczny
Jedność opozycji – jak to się stało? Zasługa Ferenca jest tu tylko częściowa, choć ważna. Gdyby – rozważając znów raczej niemożliwą fikcję zamiast rzeczywistości – Ferenc wskazał Fijołka zamiast Warchoła (Fijołka może nawet bardziej niż Warchoła dałoby się uznać za człowieka Ferenca), mielibyśmy do czynienia z kontrofensywą PiS i raczej jednak uzgodnionym kandydatem, zamiast dość otwartego konfliktu, choć przecież w Rzeszowie w zasadzie tego konfliktu dziś nie ma. Warchoła nie wspiera otwarcie Solidarna Polska Ziobry, jego sondażowe notowania nie tworzą zaś problemu porównywalnego z tym, że prezydenckie notowania prawicy są słabsze od jej potencjału. Nadzieja na podział głosów spowodowała jednak, że wybory w Rzeszowie wszyscy w opozycji uznali za szansę. Kandydatów – co charakterystyczne – aktywnie poszukiwała jednak wyłącznie PO. Jej proponowani próbnymi balonami przecieków spadochroniarze, w osobie np. Pawła Kowala, nie znajdowali jednak uznania i wobec tego sami nie wyrażali zgody.
Obywatele RP jak zwykle opowiadali się za wspólnym kandydatem i za wyłonieniem go w prawyborach. To drugi element political fiction, która w Rzeszowie zagrała w nieco inny sposób niż baśń o przebiegłym Ferencu. Patrzyliśmy na poszukiwania spadochroniarzy i sądziliśmy, że partie – jak zwykle – zechcą obstawać przy własnych tego rodzaju pomysłach. Liczyliśmy również na to, że właśnie Konrad Fijołek – zdecydowany kandydować i wyraźnie obstający przy rzeszowskiej, miejskiej, a nie partyjnej tożsamości – zdoła wymusić na partiach prawybory. Jak zwykle się przeliczyliśmy. Proklamacja prawyborcza przeszła bez echa i dalszych konsekwencji, ku zauważalnej satysfakcji pozostałych, w tym niestety KOD, którego rzeszowscy działacze poparli ją początkowo. Fijołka kilka dni później wsparły wszystkie partie opozycji. Co ciekawe i co jest nowością – włącznie z Polską 2050 Hołowni. W tej sytuacji prawybory – gdyby nawet miały szansę akceptacji ze strony zainteresowanych partii, środowisk i ich kandydatów – i tak odbyłyby się bez głosowania, podobnie jak czasem odbywają się same wybory, kiedy nie zgłosi więcej niż jeden kandydat. Innych niż Fijołek po prostu w Rzeszowie nie było. „Miała być demokracja, a znowu jest jeden przeciw” – miał kiedyś powiedzieć Lech Wałęsa. Jak by nie patrzeć, o demokratycznej kondycji dobrze nie świadczy brak innych kandydatów.
Partie pogodziły się z jego niezależnym statusem i zrezygnowały z próby zapisania go do swojej drużyny na rzecz lepszego pomysłu wspólnego poparcia, co warto odnotować z jakimś uznaniem, bo choć jest to rozwiązanie oczywiste, to dotychczasowa historia pokazuje, że oczywistość rozwiązań na ogół politykom nie wystarczała. Nie odnotowaliśmy też z drugiej strony jakiegoś szczególnego społecznego zainteresowania „braniem spraw we własne ręce” i chęci obywatelskiego udziału w decyzji o tym, kto będzie wspólnym kandydatem tych, którzy nie godzą się na pisowską samowolę w Polsce i w samym Rzeszowie. Prawybory po raz kolejny okazują się political fiction. Idea „obywatelskiego sprawstwa” również.
O 21.00 poznamy dane o frekwencji. Znów pozwolę sobie na wróżbę dość oczywistą – frekwencja będzie wysoka. Skutkiem tego Fijołek być może wygra już w I turze. Frekwencja, entuzjazm, a sam wynik w najmniejszym stopniu, pokaże siłę politycznej wojny z wyraźną kulturową lub wręcz plemienną identyfikacją. Żadne „poczucie sprawstwa” nie jest tu do niczego potrzebne – wystarczy poczucie identyfikacji lub uczestnictwa. No – to właśnie tego mi w Rzeszowie szkoda, bo przez chwilę wydawało się, że była tam szansa zacząć wartość „sprawstwa” budować. W rzeczywistości żadnej takiej szansy jednak nie było.
Cóż, będzie w Polsce nadal tak, że jedyną grupą, która własną sprawczość przechowuje w zbiorowej pamięci, pozostaną górnicy, który zjeżdżając do Warszawy z płonącymi oponami i miotanymi z proc kulkami od łożysk, potrafili cokolwiek wywalczyć. Zwłaszcza szacunek dla siebie, choć zyskiwali go w sposób na szacunek żadną miarą niezasługujący. Piszę o tym, spodziewając się radości w całym kraju po ogłoszeniu wyników wyborów w Rzeszowie. Choć bowiem Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.
2 thoughts on “Rzeszowski poligon – political fiction”
Sukces „opozycji” polegał tutaj na oddaniu samorządu samorządowcowi walkowerem i niewystawianiu własnych partyjnych kandydatów. W ten sposób Rzeszów reprezentuje około 80 % apartyjnej samorządowej normy, co przy okazji jest również znakomitym wskaźnikiem stopnia wyalienowania społecznego scentralizowanych nomenklatur partyjnych zwanych czasem „klasą polityczną”.
Należy się oczywiście cieszyć, że partyjni funkcjonariusze z „prawicy” dostali w Rzeszowie baty, ale wątpię, aby był to powód do zbytniego triumfalizmu i nieuzasadnionych nadziei dla tzw. „demokratycznej opozycji”.
Z ciekawości spojrzałem na wyniki prezydenckie w Rzeszowie z 2018 roku. Ferenc – 64%, Pis (ZP) – 29%, reszta ~ 1%,2%,3% (wystąpili: Kukiz, Nowa Prawica, niezależny) „Opozycja” również wtedy nie wystawiła swojego kandydata („walkower”).
Patrząc na to, można uznać, że w Rzeszowie nic się w istocie i modelowo nie zmieniło, mimo zmienionych okoliczności takich jak: zastąpienie samorządowym „nowicjuszem” samorządowego „starego wygi i hegemona”, nie wpływającego właściwie na nic zjednoczenia, czy niezjednoczenia „prawicy”, czy gambitu Ferenca lewicowca, który poparł kandydata radykalnej „prawicy”, izolowanego charakteru wyborów uzupełniających.
Niezmiennym zjawiskiem są również nadużycia i fałszerstw interpretacyjne centralnych mediów i środowisk politycznych w odniesieniu do wyborów samorządowych. W ściek-mediach sprzedawano i sprzedaje się to jako starcie nierządów i „opozycji”, co chyba obojętne jest dla większości Rzeszowian.