Ławnicy w SN, ugotowana żaba, inba nr 2

Już sama inba nr 1 powinna mieć w rzeczywistości numer zdecydowanie wyższy, prawdopodobnie większy niż 100, bo konfliktów „ci u nas dostatek”. Zadarłem w niej z OSK, gdzie mam przyjaźnie, które cenię po ludzku oraz idee, które dobrze rozumiem i serdecznie wspieram. Dotyczyła bojowego zawołania „wypierdalać” oraz spraw, o których szczegóły teraz mniejsza, można je sobie sprawdzić tu, tu oraz tu. Straciłem na niej, bo – jak się mówi w niektórych kręgach – „lepiej mieć relacje niż racje”. Tej akurat mądrości nie podzielam – zwłaszcza, gdy idzie o robienie dobrej miny do bardzo złej gry w łamanie najbardziej podstawowych zasad. Nauczyła mnie ta sytuacja, by dobrej miny więcej nie robić.

Inba nr 2 dotyczyć będzie ławników Sądu Najwyższego wybranych przez Senat głównie spośród kandydatów zgłoszonych i rekomendowanych przez KOD. Znowu podpadnę, trudno… Odtrąbiono sukces – „niezależni ławnicy” trafiają do SN, hura! Wszyscy, którzy mieli się cieszyć, już się – mam nadzieję – nacieszyli. Pozostaje inna nadzieja, znacznie słabsza, że teraz zobaczą, co najlepszego zrobili. Sam dobrej miny do tego „sukcesu” robić nie zamierzam.

Instytucję ławników w SN wymyślił Duda i wpisał ją w swoje potworkowate ustawy o SN z 2018 roku – potem nowelizowanej. Ławnicy, których wybrano, rozpoczną kadencję 1 stycznia 2023 i zasiądą w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej oraz Izbie Odpowiedzialności Zawodowej. Obie izby uznaje się na podstawie wyroków europejskich trybunałów za nie-sądy. Za takie uznają je niepokorni sędziowie i prawnicy powołujący się z determinacją na konstytucję i prawo międzynarodowe. Ławnicy będą w tych Izbach orzekali w składach trzyosobowych, w których zasiadać będzie również po dwóch nie-sędziów zawodowych.

 

W Sądzie Najwyższym na rozprawach w Izbach, które nie są sądami według orzecznictwa trybunałów międzynarodowych, podobnie jak w TK, Obywatele RP pojawili się dotychczas kilka razy. Wyłącznie po to, by nie wstać, kiedy nie-sędziowie wchodzą na salę. W jednej z takich sytuacji na ponaglającą pretensję strażnika, że kiedy sąd wchodzi, trzeba wstać, odpowiadaliśmy: „oczywiście – kiedy sąd wejdzie, wstaniemy” …

 

Teraz na te same sale symbolicznie wszedł i wstał Senat RP wbrew wyrokom trybunałów, determinacji sędziów i prawników nie uznających nielegalnych sądów, izb i sędziów, wbrew pryncypiom wielkich społecznych protestów. Z niezrozumiałą dumą zamiast wstydu wejdą teraz na te sale ludzie z rekomendacji KOD.  

Sam mam rozprawę Izbie Kontroli – to skutek skargi kasacyjnej Ziobry. Rozpatruje ją nie-sąd z udziałem ławnika powołanego na podstawie sprzecznej z konstytucją i traktatami ustawy Dudy przez Senat poprzedniej kadencji. To raczej nie-ławnik w nie-sądzie. Czy rekomendowany przez KOD i wybrany przez Senat nowej kadencji ławnik będzie miał w tym samym nie-sądzie inny status? Czy Senat musiał wykonać niekonstytucyjną i niezgodną z unijnym prawem ustawę, czy raczej po prostu nie zdecydował się na opór, porzucając kontynuujących go sędziów i innych prawników zaangażowanych w obronę praworządności? W jakim celu KOD postanowił dołączyć ze swymi rekomendacjami?

Być może jest w tym jakaś logika. W końcu np. Prezes TK, prof. Andrzej Rzepliński wzywał sędziów TK o pozostanie w jego składzie nawet w mniejszości i kontynuowanie oporu wobec bezprawia. Była w tym jakaś racjonalność – zupełnie zrozumiała i oczywista, choć niekoniecznie słuszna. W przypadku ławników dostrzec byłoby ją trudno. Ich sprzeciw wobec neo-sędziów nie ma szans – z mocy pisowskiego prawa, któremu nagle postanowili być posłuszni, będą zawsze w mniejszości. Mogliby zbojkotować postępowanie nie-sądu i odmówić udziału w orzekaniu, to byłoby coś, ale wtedy nie wykonają obowiązku, a jako nieobjęci immunitetem zostaną ukarani, a przy tym w bardzo dwuznacznym świetle postawią Senat – nie sądzę więc, żeby taki był plan ich powołania, choć jeśli tak zrobią, będę ich przepraszał i szczerze podziwiał.

Jakiekolwiek były powody, rzeczywiste plany i intencje, w sposób przedziwny zrealizowano je w gronie – obawiam się – bardzo wąskim. Inne niż KOD organizacje obywatelskie nie zostały zapytane o zdanie. W tym organizacje sędziów i inne organizacje prawnicze. Decyzję o zawieszeniu na kołku pryncypialnie praworządnej postawy podjął najwyraźniej KOD, prezydium Senatu i senatorowie. Nikt nie pofatygował się i nie przedstawił jej choćby Porozumieniu dla Praworządności, zawartemu z udziałem wszystkich partii i wielu organizacji społecznych – po to, by „praworządności nie odpuścić”.

To puenta podsumowująca działania samego Porozumienia, obawiam się bardzo. Powstało ono – przypomnę – by przyjąć 10. postulatów niezbędnej reformy, a także, by dla ich realizacji wnieść projekt ustawy przygotowany z udziałem prawników stowarzyszenia Iustitia i będący przedmiotem konsensualnego poparcia środowisk prawniczych i obywatelskich. Złożenie projektu poselskiego przeciągnęło się jednak z niezrozumiałych powodów ponad jakąkolwiek potrzebę i do Sejmu najpierw trafił projekt Dudy przedstawiany jako kompromisowa odpowiedź na stanowcze warunki Komisji Europejskiej. Żadnej kampanii na rzecz „projektu Iustitii”, żadnego europejskiego lobbingu w tej sprawie nie przeprowadzono. Oddaliśmy tu inicjatywę Dudzie i Morawieckiemu, choć mieliśmy w rękach bardzo potężne atuty.

 

Po oczywistej w tej sytuacji porażce w Sejmie przedmiotem kontrowersji pomiędzy politykami i społecznikami w Porozumieniu było, czy rzeczywiście musimy akceptować „arytmetykę sejmową” i skoncentrować się na poprawkach do nieusuwalnie złej ustawy Dudy, czy może wbrew tej arytmetyce uprzeć się, odmówić udziału w uchwalaniu kolejnego jawnego bezprawia i „projekt Iustitii” wnosić znowu, wzmacniając tę inicjatywę możliwym poparciem takich instytucji jak Komisja Wenecka. Przypomnę, że wbrew „arytmetyce sejmowej” w tej samej batalii o sądy udało się uratować konstytucyjną kadencję Prezes Gersdorf oraz zwłaszcza „starych sędziów” SN, co do dziś sprawia, że SN nie jest bezwolnym narzędziem w rękach PiS. Nerwowe rozmowy o dalszych krokach zakończyły się spotkaniem w Senacie. Uzgodniono na nim, że „projekt Iustitii” wróci jako projekt senacki. Uzgodniono nawet daleko idący kompromis na tę okazję. Ponieważ PSL i PL 2050 nie chciały poprzeć ostrego potraktowania nie-sędziów w ustawie, te przepisy zdecydowano się wyłączyć z projektu w całości, wnosząc doń całą resztę spraw. Senat jednak również zajął się najpierw poprawkami do pisowskiej ustawy, choć gdyby nawet wszystkie one zostały potem przyjęte przez Sejm, ustawa nie spełniałaby warunków KE, wyroków TSUE i ETPCz. Sejm poprawki Senatu oczywiście jednak odrzucił — choć gdyby ktoś w PiS myślał, powinny zostać przyjęte, bo niczego istotnego by to nie zmieniło, a obciążyło opozycję odpowiedzialnością za stan bezprawia.

Senat projektu Iustitii jednak nie wniósł, nie podając powodów, rozmowy o tym politycy po prostu przerwali, zapominając o wcześniejszych ustaleniach. Zamiast tego Senat uchwalił własną ustawę o KRS. Z nikim nie konsultowaną, z ducha „dudzią”. Prawnicy twierdzą, że lepiej o niej nie wspominać. Wygląda ona na kontynuację owych naiwnych działań PSL i PL 2050, by zjednać przychylność Dudy dla konserwatywnego obozu „umiarkowanej reformy” i przy jego udziale osiągnąć jakikolwiek, choćby pretekstowy kompromis z Komisją Europejską.

 

Wybór nie-ławników wieńczy całą tę historię w sposób niezwykle charakterystyczny. Uczestnicząc w Porozumieniu dla Praworządności, Obywatele RP, którzy zresztą bardzo zabiegali o jego powstanie, byli związani lojalnością i słuchali zaleceń wszystkich innych organizacji Porozumienia, by tej dziwaczej polityki opozycji nie krytykować publicznie. Bo „lepiej mieć relacje niż rację”.

 

Obie inby mają w sobie coś bardzo podobnego. W pierwszej z ich pobłażliwość wobec przemocowej retoryki hasła „wypierdalać” i „jebać” doprowadziła w końcu do sytuacji, w której agresja i szczera nienawiść tłumu obróciła się przeciw sprawiedliwym jednostkom. Wraz z Obywatelami RP odpowiadamy za tę pobłażliwość – choć przecież od zawsze wiedzieliśmy, co w tych sprawach wolno, a czego absolutnie nie i ta wiedza określała wręcz naszą tożsamość. W inbie nr 2. pobłażliwość wobec niezrozumiałych kompromisów podszytych po prostu tchórzem nazywanym realizmem lub odpowiedzialnością, pobłażliwość w imię „relacji, które trzeba utrzymać” przetrąciła nam kręgosłupy w innych pryncypialnie ważnych sprawach. Tak się już nie chcę bawić. Skutki są wyłącznie złe.

 

Senat wybrał porządnych ludzi na ławników SN. Wielu z nich znam. Szanuję ich i darzę sympatią. Ale są nie-ławnikami legitymizującymi nie-sądy. Ich sympatię właśnie z pewnością tracę, choć swojej nie cofam. A słynne pisowskie gotowanie żaby ma również ten wymiar. Przyzwyczailiśmy się akceptować nieakceptowalne. Po naszej stronie. Pytań o nie-Senat posłuszny niekonstytucyjnym decyzjom już nie mam siły zadawać.

 

Fot. Gotujmy.pl

O autorze

3 thoughts on “Ławnicy w SN, ugotowana żaba, inba nr 2

  1. Strasznie zawiły i mało czytelny tekst dla symetrysty. Jeśli chcecie „odbijać” państwo i przekazywać starym władcom (bo kradną podobno mniej) to jest to jedyna metoda. Mieć swoich gdzie się da. Akurat o reformie Dudy mam dużo lepsze zdanie, a o protestujących z kodersami pseudosędziach – bardzo złe. To okropne środowisko. Kruk krukowi…

    1. Ten krótki komentarz jest też zdumiewająco zawiły i mało czytelny. Np. to zagadkowe „dużo lepsze zdanie” o reformie Dudy. Ile to zdanie ma liter lub słów? Zero, czy trochę więcej? A jakby były jakiekolwiek przykłady, argumenty, to może by było dłużej, ale mniej tajemniczo, zawile i bardziej czytelnie.

      To samo dotyczy opinii o „pseudosędziach” protestujących razem z kodersami. Czy ta opinia ma jakąkolwiek treść, czy jest beztreściowa albo super tajna/prywatna/poufna/niedefiniowalna?

    2. GM – wystaczyło napisać „jestem pisowcem” a cała reszta Twojego komentarza zbedna gdyz zawiera się w w tych 2ch słowach.

Comments are closed.

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

Sondaże i nadzieje

276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

Rzeszowski poligon – political fiction

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej. Co gorsza, choć Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.