Tak należałoby z pewnością powiedzieć, parafrazując ten jeden ze słynniejszych, ale równocześnie chyba najbardziej nadużywany i wyrwany z prawdziwego kontekstu werset Ewangelii św. Jana. Mamy za sobą tydzień burzy wokół Europejskiego Funduszu Odbudowy i jego ratyfikacji w Polsce. W mediach „prawdziwych” i tych przewrotnie zwanych społecznościowymi (choć one w rzeczywistości wszelkie społeczności dewastują jak chyba nic innego) naczytaliśmy się wszyscy na ten temat – zdaje się nam – już wszystkiego. Otóż śmiem twierdzić, że nie przeczytaliśmy dotąd o tym i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy.
Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?
Mając do czynienia z politykami wypowiadającymi na konferencjach swoje „przekazy dnia”, z mediami niezdolnymi do stawiania im niewygodnych pytań – skazani jesteśmy na obserwację cieni na ścianie jaskini, jak na obrazku powyżej nawiązującym do starej platońskiej alegorii. Sytuacja jest jednak jeszcze mniej prawdziwa niż to opisał Platon – widzimy cienie czegoś, co również nie jest i nie może być prawdą.
Trzask-prask i rządowy kryzys
Od miesięcy wiemy więc między innymi to, że do ratyfikacji planu, dającego Polsce pieniądze, na które ostrzy sobie zęby Kaczyński, ale których równocześnie wszyscy rozpaczliwie potrzebujemy, brakuje większości po stronie obozu władzy. Dobrze wiemy, o co chodzi: głosowanie przeciw zapowiada nie tylko wroga Unii Konfederacja, ale także Ziobro i jego Solidarna Polska, która dumnie nie kłania się Kaczyńskiemu i za niepodległość gotowa jest ginąć.
Od dawna już komentuje się to zatem jako kolejny i może nawet najpoważniejszy kryzys rządowy, który daje szansę złamania rządowej większości. No, wydaje się to wszystko jasne i oczywiste, ale właśnie w tym rzecz, że jasne to nie jest w żadnym stopniu.
Przeciw rachubom upadku władzy da się podnieść dwa zastrzeżenia różnej natury, ale oba równie zasadnicze.
-
- Jeśli to właśnie bunt Ziobry – a nie niczyj inny – oznacza, że Zjednoczona Prawica traci większość, a może ją zyskać kto inny i utworzyć dzięki temu rząd, to niestety wynika stąd konieczność, by ten rząd zyskał w głosowaniach poparcie właśnie Ziobry, prawda? To zaś, Państwo wybaczą, nie wygląda na żaden racjonalny plan. No, istnieją wprawdzie inne scenariusze, nie tak bezpośrednie. Może się mianowicie zdarzyć, że kryzys wywołany tym głosowaniem spowoduje dalsze pęknięcia w Zjednoczonej Prawicy i wyłamać mogłoby się choćby Porozumienie Gowina, które wydaje się odpowiedniejszym partnerem do montowania nowej tymczasowej koalicji. Tyle tylko, że taki scenariusz oznacza, że większości przy okazji Funduszu Odbudowy nie udaje się osiągnąć – mamy zatem katastrofę. Niekoniecznie nieodwracalną, jednak z pewnością bardzo ryzykownie nieobliczalną. Wyprzedzając nieco przebieg wydarzeń widzimy również dzisiaj, po akcji Lewicy, że opór przeciw oczekiwanej społecznie ratyfikacji łatwiej wywoła podział w opozycji niż w rządowym obozie.
- Równocześnie musi przecież istnieć strona druga, która do przejęcia władzy dąży. Jak pamiętamy – albo raczej powinniśmy pamiętać – niemal dokładnie rok temu z ofertą odwrócenia sojuszy zwrócił się do opozycji Gowin. To właśnie wtedy słyszeliśmy – o ironio! – tę dziś wypominaną Czarzastemu wypowiedź o tym, że z szulerami się nie negocjuje. Cóż, nie tylko Czarzasty pokazał wtedy Gowinowi plecy. Również Koalicja Obywatelska wolała wówczas rozmawiać z Kaczyńskim o zmianie kandydata w głosowaniu prezydenckim, a przypomnieć należy także, że nie o zwycięstwo chodziło, kiedy te rozmowy wszczęto i zakończono porozumieniem, a o to, by wydźwignąć się ze skrajnie niskich notowań Kidawy-Błońskiej. Straceńcza skądinąd nadzieja na wygraną Trzaskowskiego pojawiła się wraz z niesłychanym rzeczywiście ożywieniem w trakcie zbiórki podpisów, ale to było później – bo kiedy dawano Kaczyńskiemu zgodę na udział kandydatów opozycji, legitymizujący antykonstytucyjną farsę wyborów, na wygraną nie mógł liczyć nikt przy zdrowych zmysłach. I nie liczył.
No, jeśli nawet bojowy entuzjazm, któremu uległo tak wielu z nas wtedy, nie pozwala nam dzisiaj przypomnieć sobie, że nie o szanse wygranej Trzaskowskiego chodziło, to przecież nie budzi raczej wątpliwości, że pozostałej trójce prezydenckich kandydatów nie mogło chodzić o nic więcej, jak tylko o budowanie sondażowej pozycji własnych politycznych ugrupowań na przyszłość. Ceną za to była zaś nie tylko zgoda na podeptanie resztek konstytucyjnej praworządności i wybory bez żadnych reguł, ale również legitymizacja tych wyborów – rozpaczliwie potrzebna Kaczyńskiemu po 10 maja, kiedy w oczy zajrzała mu wizja kompletnego blamażu pseudo-wyborów, w których znaczenie i ważność nie wierzył nikt również wśród jego własnych wyborców. Kaczyńskich dostał wtedy w porozumieniu z KO więcej niż chciał: zwycięstwo nierozgarniętego i przez nikogo nieszanowanego Dudy po epickim boju przy rekordowej frekwencji i niesłychanych emocjach. Trzask-prask – jak to mówią – i po wszystkim. No, właśnie – po wszystkim…
Zmiana władzy, mówią Państwo? Naprawdę? Ktoś widział tę potencjalną ekipę, czy może tylko cień, który tak wygląda? Ja nawet cienia nie widziałem.
Praworządność? Solidarność? Wartości?
Te same okoliczności każą postawić pytanie dotyczące kwestii podnoszonej dziś z jeszcze większym przekonaniem. Czy naprawdę dało się i da nadal postawić takie warunki głosowania za ratyfikacją Funduszu, które odwracałyby lub chociaż powstrzymywały pisowską demolkę praworządności? No, tu znów doświadczenie Realpolitik każe wątpić przede wszystkim w polityczną wolę tego rodzaju. Prawdziwszy wydaje się tu ów – skądinąd często chwalony za szczerość – wywiad Borysa-nic-nie-mogę-Budki. Do opisanego głosowania prezydenckiego należy tu dodać wszystkie tarcze antykryzysowe w czasie pandemii, co do których opozycja zgłaszała wprawdzie zastrzeżenia i poprawki, ale które w końcu wspierała głosami. Bo przecież „trzeba pomóc ludziom”. Każda z tych tarcz na wiele sposobów łamała Konstytucję – nie tylko poprzez ignorowanie z ostentacyjną premedytacją postulatu o stanie nadzwyczajnym. Nie jest oczywiście prawdą, że PiS wyłącznie kradł, a ludziom pomóc nie chciał. Owszem – chciał; choć owszem – kradł. Ale chciał pomagać właśnie wbrew Konstytucji. Każda z tarcz dawała więc również możliwość zmiany prawa w drodze nie ustaw, a ministerialnych rozporządzeń – choćby to prawo dotyczyło spraw chronionych konstytucyjnie, jak m.in. wolność zgromadzeń.
W każdej z nich opozycja ulegała prymitywnemu szantażowi, bojąc się choćby odezwać, by nie być posądzoną o to, że własne polityczne ambicje stawia ponad losem „zwykłego człowieka”. Nie zdobyła się nigdy na próbę odwrócenia tego szantażu przez proste stwierdzenie tej skądinąd łatwej do wykazania prawdy, że ludzi chroni konstytucja, a nie omijające ją tarcze. Nigdy nie pokazała, w jaki sposób konstytucja broni ludzi. Omijanie wszystkich tego rodzaju okazji ma tradycję znacznie dłuższą niż pandemia. Przypomnę dyscyplinę w głosowaniu europarlamentarzystów, kiedy chodziło o procedurę z Art. 7. Traktatu o Unii w sprawie złamania w Polsce zasad praworządności. Mieliśmy się wstrzymać – ustalono we władzach PO – bo Polak nie wzywa na pomoc „obcych mocarstw” przeciw Polsce przecież. W ten oto sposób obowiązujące w opozycji normy postępowania wyznacza Jacek Kurski i komunikuje je w TVP. Sześcioro z dziewiętnaściorga eurodeputowanych PO omal nie wyleciało z partii za złamanie wówczas dyscypliny głosowania. Siła szantażu przy wszystkich tych sprawach, w których opozycja ulegała bez ani jednego wyjątku bez żadnej próby podjęcia walki, jest niczym wobec presji dzisiaj związanej z ratyfikacją oczywiście potrzebnego Polsce i Europie, powszechnie oczekiwanego Funduszu. Naprawdę poważnie liczymy na polityczną determinację któregokolwiek z polityków?
Do politycznej oceny, której nie sformułował dotąd nikt, ani do politycznej wizji jeszcze wypada wrócić. Najpierw może o ludzkim wymiarze tej wielkiej polityki. Bardzo zwykłym.
Sprawa Igora Tulei. Oraz Adama Bodnara. W obu doszło do zaskoczeń w okolicznościach „pseudo-sądowych”. Najpierw p. Roch odmówił zgody na doprowadzenie Igora Tulei w kajdankach. Potem p. Przyłębska odroczyła posiedzenie w sprawie kadencji Adama Bodnara – jakby zresztą czekając na finał sprawy Funduszu i związanych z nim kwestii europejskiej praworządności. Decyzję ogłoszoną przez prokuratora-nie-sędziego Rocha komentował m.in. Jacek Wiśniewski z władz mazowieckiego KOD.
Byliśmy tam wszyscy Obywatele RP, sędziowie, adwokaci, KOD, WRD, Polskie Babcie, HomoKomando, LBO, nasze niezależne media Protestea i tacy, których dawno nie widziałem na protestach – napisał Jacek na Facebooku. – Było też wsparcie polityków z opozycji parlamentarnej. Przez 2 dni pod SN przewinęło się około 2000 osób. Od rana do nocy. Równocześnie w wielu miastach KOD też stał pod sądami. Ten nacisk na SN miał sens i był skuteczny. Pamiętajcie, tylko razem możemy być tak skuteczni jak przy tej sprawie.
No, byłoby dobrze, gdyby się dało potraktować to poważnie. W rzeczywistości demonstrujących była garstka od dawna tworząca zaledwie folklorystyczną otoczkę tego rodzaju zdarzeń i niemająca żadnego realnego znaczenia. Owszem, byłoby gorzej, gdyby się tam nikt nie zjawił. Tym, co miało w tej sprawie znaczenie prawdziwe – i co podkreślić należy – był konsekwentny opór po prostu samego Igora Tulei. To przed nim cofnął się Roch. I to warto zapamiętać.
Fachowe komentarze sugerują wprawdzie, że trzyosobowy skład orzekający większością po tajnym głosowaniu – tak, że nie będzie można nikogo uczynić odpowiedzialnym za wyrok, jeśli pojawi się jeden, nie wiadomo czyj dokładnie, głos sprzeciwu – zakuje Tuleyę w kajdanki. No, zobaczymy. Znaczenie może mieć również – co zwłaszcza w przypadku Adama Bodnara wydaje się częścią sensownych prób odczytania prawdy z cieni na ścianie jaskini – europejski kontekst, w którym Kaczyńskiemu nie opłaca się iść na kolejne udry z Unią i pokazywać środkowego palca orzeczeniom TSUE.
Przynajmniej w teorii piłka jest tu więc wciąż w grze i opozycja z determinacją broniąca praworządności mogłaby w tej sprawie coś zdziałać. Jak? Ano, solidarnością – nie tą jednak, o której życzeniowo w dobrej wierze pisał Jacek Wiśniewski, ale prawdziwą.
Spieszę poinformować z tej okazji o oczywistościach, które oczywiste być nie powinny, bo w istocie byłyby absolutnym skandalem, gdyby nie fakt, że wszystkich nas już dawno do tego przyzwyczajono. Sędziowskie immunitety nie są w Polsce jedynymi immunitetami. Dysponują nimi również parlamentarzyści. W opozycji – przecież nieprzejednanej w obronie wartości – jest ich ok. 250. Sędzia Tuleya oczekując wizyty policji codziennie rano ubierał się w białą w koszulę. Do tego oporu dołączyć może każdy chroniony immunitetem parlamentarzysta, stając w krytycznym momencie przy nim w równie białej koszuli i oświadczając „mój immunitet też złamcie”. Jak? Przecież nie da się z Tuleyą zamieszkać i zapewnić mu poselskiej asysty. Ano np. tak, by się zjawić w krytycznym momencie przed budynkiem Sądu Najwyższego wraz z tą nieistotną w swej groteskowej samotności obywatelską otoczką i zablokować wejścia doń pracownikom nielegalnej Izby Dyscyplinarnej – tak, by się tam nie dało wejść bez naruszenia nietykalności nie Lucyny Łukian, Wojtka Kinasiewicza, Mariusza Redlickiego, ale posła Rzeczypospolitej. Niemożliwe? Niby dlaczego? Skoro możliwe to było dla kilku setek „zwykłych ludzi” i skoro sędziowie – zamiast czytać pisowskie ustawy i rozporządzenia i jak Borys Budka rozkładać bezradnie ręce – orzekają uniewinniająco, jako jedyni stając przy konstytucji naprawdę, a nie na niby?
Gdybyśmy choć raz widzieli posłów – nie tych nielicznych, którzy i tak przecież tylko asystują tyleż dzielnie, co jednak bezradnie przy bezprawnych interwencjach – ale tak stanowczych, jak Frasyniuk w czerwcu 2017, kiedy go trzeba było wynieść wraz z nami… Śmiem twierdzić, że Izba Dyscyplinarna nie próbowałaby nawet orzekać, podobnie jak TK Przyłębskiej. Bo skoro Igor Tuleya sam jeden wystarczył, to… Twierdzę więc co więcej, że władza PiS byłaby od dawna przeszłością.
Marzenia? Niestety tylko marzenia, owszem. Dlatego napisałem, że prawda nas rozwali. Już od dawna rozwala.
Nie przyszedł nigdy np. Borys Budka np. do Obywateli RP (choć oni słali doń pisma i postulaty) z komunikatem „sorry, nie mogliśmy nawet spróbować z tym walczyć, zresztą i tak by nas przegłosowali” i z pytaniem, czy może da się jeszcze zrobić cokolwiek w obronie praworządności na ulicy, albo w instytucjach Unii takich jak TSUE. Nie – kiedy tuż po wprowadzeniu zakazu demonstracji wyszliśmy demonstrować, żeby ten zakaz efektywnie przełamać, to robiliśmy to znowu w kilkadziesiąt osamotnionych osób. Bojąc się – dobrze to pamiętam – że jako od niebezpiecznych warchołów odwrócą się od nas wszyscy. Przecież pandemia, zagrożenia, trzeba dbać o ludzi – praworządność, no, trudno, tu chodzi o bezpieczeństwo. Istotnie, usłyszeliśmy bardzo wiele właśnie takich ocen. Dopóki sądy nie zaczęły orzekać inaczej…
Gra w cykora
Przeczytaliśmy również wiele ocen politycznych. W tym wiele takich, które politykę definiują lub choćby dają wyraz pojmowania polityki przez autorów. Tu już zakres wypowiedzianych i powypisywanych bzdur piętrzył się niewiarygodnie. Napisał więc np. Wojciech Maziarski w Gazecie Wyborczej o grze w cykora i o wygrywającej w niej strategii. Gra w cykora to pojedynek na blefy. Dwóch kierowców jedzie naprzeciw siebie na czołowe zderzenie, a przegrywa ten, kto pierwszy stchórzy i szarpnie za kierownicę, żeby zderzenia uniknąć. Mocne nerwy i pokerowa twarz są wg Maziarskiego instrumentem polityki, do której Lewica nie dorosła, psując grę opozycji. Pisze jednak Maziarski równocześnie, że
nikt w polskiej opozycji nie zakładał ani nie planował zablokowania Funduszu Odbudowy. Wystarczyło chwilę pogadać z czołowymi politykami PO czy PSL, by usłyszeć komunikat wypowiadany szeptem na ucho: „No cóż, z ciężkim sercem, ale ostatecznie będziemy głosować za, nie zablokujemy pieniędzy dla Polski i całej Europy”.
Maziarski wiedział, wiedziałem nawet ja – któremu żaden polityk z PO i PSL niczego przecież od dawna już do ucha nie szepcze między innymi dlatego, że wie, że zaraz wszystko głośno wypaplam – że nikt z polityków opozycji nie podjąłby próby zablokowania unijnego Funduszu ani przelewów do Polski. Dlaczego Maziarski sądzi, że nie wiedział o tym także Kaczyński?
Polityka prawdziwa to fakty, a nie pokerowe miny – te są co najwyżej dobre na użytek gawiedzi skazanej na cienie w jaskini. Polityka to twardy rachunek zysków i strat. Budowanie przewag i gromadzenie atutów. Nie miny powinien stroić polityk idąc na czołowe zderzenie i licząc, że to przeciwnik szarpnie za kierownicę z lęku o życie. Powinien zadbać o ciężką, stalową ramę przed zderzakiem i pancerne szyby w oknach – by ewentualne zderzenie przeżyć, jeśli naprawdę nastąpi, pozostawiając przeciwnika bez takich szans.
Z uwag Maziarskiego, poinformowanego niewątpliwie lepiej niż ja o treści „komunikatów wypowiadanych szeptem na ucho”, warto zapamiętać przynajmniej ustalenie faktycznej sytuacji wobec głosowania ratyfikacji Funduszu Odbudowy – bo Maziarski tę sytuację zna i określił ją prawidłowo. Otóż bez cienia (!) wątpliwości nikt z parlamentarnej opozycji – żadna partia i żaden nawet pojedynczy parlamentarzysta – nie zagłosowałby przeciw ratyfikacji, nie mając dobrze potwierdzonej pewności, że ona i tak przejdzie. Zupełnie niestety niezależnie od spełnienia jakichkolwiek warunków. Nie było szans oporu dla parlamentarnej opozycji. Z braku stalowej ramy przed zderzakiem. Tej ramy nie dawała groźba zablokowania Funduszu Odbudowy. Trzeba by go było blokować naprawdę, a nie jak to robiono z tarczami – po to wyłącznie, by na koniec dnia rozłożyć bezradnie ręce.
Co się naprawdę stało?
Marek Borowski w wywiadzie dla Gazety Wyborczej:
Obawiam się, że nawet w sytuacji, w której Lewica, Koalicja Obywatelska i PSL, a także Konfederacja, stanęłyby przeciw w tym głosowaniu, to trwałoby to trochę dłużej, ale PiS zmontowałby większość do tej sprawy. Nie sądzę, żeby ten rząd udało się zastąpić rządem technicznym, bo takie były plany, może przy udziale Gowina, itd. Wydaje mi się, że jednak siły spajające tę tzw. Zjednoczoną Prawicę w ostatecznym rachunku nie dopuściłyby do tego. PiS i tak by to przeforsował.
To właśnie z opisanej tu gry kompletnych pozorów – a nie z planu realnej ofensywy – wyłamał się Czarzasty przyjmując zaproszenie od Dworczyka. Po co to zrobił i co zyskał? Kolejny, kompletny pozór – bo wbrew złośliwym i katastroficznym komentarzom oczywiście nie da się sobie wyobrazić koalicji PiS – Lewica Razem. Chodzi znów – jak przy „wyborach prezydenckich” – o wzajemne relacje pomiędzy partiami opozycji i o nic więcej. Nie da się bronić żadnej racjonalności akcji Lewicy ani tym bardziej jej uczciwości. Efekt będzie jak start Biedronia w wyborach i można się dziwić Czarzastemu, który pamięta przecież doświadczenia z Ogórek. Wygłupił się dość podobnie.
Barbara Nowacka retorycznie pyta dzisiaj, jak można było siąść do rozmów milcząc na temat podeptanej konstytucji, praw kobiet i upokarzanych osób LGBT. Przyznam, że również takiego koncertu hipokryzji nie słyszałem od dawna. Podwyżki dla parlamentarzystów można było głosować, nie pytając o konstytucję? Startować w wyborach z list KO, opowiadającej o „tematach zastępczych” było można? Oczywiście przecież nie o Nowacką chodzi i nawet nie o tę jedną formację, ale po prostu o wszystkich naszych zawodowych polityków i również o zawodowych komentatorów polityki…
Co się naprawdę stało w ubiegły weekend? Trwało spotkanie porozumiewawcze Zjednoczonej Prawicy. Komunikat po nim był równocześnie jednoznaczny i dziwnie oszczędny. Prawica stwierdziła, że fajnie jest rządzić i zamierza to robić nadal. Zatem rządząca koalicja trwa. Ale nie dowiedzieliśmy się, jak zagłosuje Ziobro w sprawie Funduszu Odbudowy. Dlaczego? Otóż dlatego, że równocześnie Czarzasty gadał z Dworczykiem. Po co w tej sytuacji stawiać „niezłomnego Zbyszka” przed koniecznością ogłaszania własnej kapitulacji? Ziobro może teraz – być może nawet z błogosławieństwem Kaczyńskiego – nadal prężyć muskuły. Koalicja Obywatelska może opowiadać – jak Nowacka – o niezłomnej obronie wartości i być opozycją totalną, bo wie, że Fundusz przejdzie i nie trzeba się będzie przy tym brudzić, skoro tę rolę wziął na siebie Czarzasty. Lewica z Czarzastym liczy, że „zwykli ludzie” docenią jej troskę. Kaczyński – jak zwykle – ocali swój lud od nieszczęścia. Jeśli ktoś fiknie – zawsze w odwodzie jest referendum, w którym lud pod przywództwem Jarosława wyrazi swą wolę wbrew podłym politycznym knowaniom. Art. 90. – pamięta ktoś?
Wygląda to wręcz jak ustawka. Czy naprawdę tak ustalono podział ról w „politycznej narracji”, która bez reszty nas pochłaniała w minionym tygodniu? Oczywiście nie. Nikt z nikim na nic się nie umawiał, ani nawet nie rozmawiał szczególnie intensywnie – to właśnie dlatego każdy może dzisiaj swobodnie opowiadać, co mu po prostu wygodnie. Każdy wygłasza więc swój „przekaz dnia”.
Jakie jest więc rzeczywiste znaczenie cieni, które oglądamy? Żadne. Karawana jedzie dalej. Blisko końca swej opowieści o jaskini Platon opisuje, jak zachowują się skuci łańcuchami obserwatorzy cieni, z których:
niejeden zbierał od towarzyszów pochwały i zaszczyty, i dary, jeżeli najbystrzej umiał dojrzeć to, co mijało przed oczami, i najlepiej pamiętał, co przedtem, co potem, a co równocześnie zwykło się było zjawiać i mijać, i najlepiej umiał na tej podstawie zgadywać, co będzie. […]
I gdyby ich ktoś próbował wyzwalać i podprowadzać wyżej, to gdyby tylko mogli chwycić coś w garść i zabić go, na pewno by go zabili.
Tak właśnie robią. Przekonywałem się o tym po wielokroć, kiedy np. czytałem w Gazecie Wyborczej, że „Senat jest nasz pomimo wysiłków Kasprzaka”. Obywatele RP mieli w ogóle na ogół właśnie taką historię. Może dzisiaj OSK zdoła tu uczynić wyłom – choć szczerze mówiąc, nie sądzę.
Nic się nie wydarzy
Obywatele RP słali postulaty politykom od dawna. Próbując pokazać jak da się zamienić politykę strojenia min w twardą grę sił, za którą stoją fakty. Z żądaniem negocjacji własnych podstawowych postulatów oraz tych wszystkich, których próbowaliśmy bronić przez wszystkie lata rządów PiS występuje dzisiaj zwłaszcza Strajk Kobiet, co wciąż ma szansę znaczyć dużo więcej niż do znudzenia ignorowane postulaty Obywateli RP. Być może w pierwszych dniach tygodnia w Sejmie odbywać się będą głosowania, a wtedy prawdopodobnie przed Sejmem odbędzie się demonstracja. No, trudno mi wyobrazić sobie, że będzie jakoś bardziej liczna niż owa garstka, która stała przed Sądem Najwyższym w sprawie Igora Tulei i przed TK w sprawie Adama Bodnara. Ale może się zdziwię.
Nawet jednak wówczas, wiem, czego się dowiemy z kolejnych „przekazów dnia”. Że słuszny protest obywateli w całej rozciągłości popierają przecież politycy KO, choć niestety inni w opozycji zawiedli.
Alternatywa wygląda na utopię. Musiałby nią być obywatelski ruch po pierwsze ponadpartyjny, po drugie zdolny pójść w poprzek dzisiejszego wojennego podziału Polski. Zdolny wyłonić przywództwo i choćby setkę kandydatów do obywatelskiego Senatu. I nawet gdyby wolno było o czymś takim pomarzyć, to dziś już widać, że cały potencjał tego rodzaju „nowej nadziei” skanalizuje Polska 2050. Na kłopotach Zjednoczonej Prawicy i na kłopotach opozycji korzysta jako jedyna właśnie ona. Nie żadne obywatelskie społeczeństwo. Szkoda – ale najwyraźniej tego właśnie chcemy.
Patrzymy na cienie w jaskini i dobrze nam z tym. Nie tylko urządzamy się w dupie. To robią raczej politycy. My zaś wolimy patrzeć na cienie.
2 thoughts on “Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali”
Tyle tekstu, a trudno doszukać treści.
Mam pytanie pomocnicze. Jest Pan za uwaleniem paneuropejskiego funduszu rozwoju w imię dokopania PiS-owi. czy nie? Bo tu tupolewizm się kłania.
To niemądre pytanie. Zawiera kilka tez. Jedna jest taka, że chodzi o dokopanie PiS. Nie o to chodzi, kopanie nie jest dla mnie przyjemnym zajęciem 😉 Druga jest taka, że Fundusz Odbudowy trzeba dla jakichś tego rodzaju celów uwalić. Nie trzeba. Do jakiego stanu doprowadziła sytuację polityka PiS i opozycji, jest już zupełnie inną sprawą.
Obawiam się, że opozycja ani nie ma w ręku narzędzi, by stworzyć większość zdolną wymusić realizację Funduszu zgodną z podstawowymi regułami, ani nie ma na to pomysłu, ani wreszcie rzeczywistej woli. Kaczyński zaszantażuje ją łatwo, mając zawsze w odwodzie referendum, którego wynik dzisiaj jest pewny i dla opozycji kompromitujący potężnie.
Więc za opozycję nie mam ochoty odpowiadać ani w ogóle, ani na tego rodzaju pytania w szczególności.
Opozycja miała wszystkie warunki, by przy senacie tworzyć polityczne i społeczne centrum. Gdyby to rozumiała, bylibyśmy gdzie indziej. Jest dzisiaj przede wszystkim jasne, że nie ma żadnego centrum alternatywnego wobec PiS. Ani w parlamencie, ani — że tak powiem — społecznie. Nadzieja, że da się coś takiego sklecić w najbliższych dniach i tygodniach… Cóż, zdarzają się cuda i takie.