Sondaże i nadzieje

Kolejny sondaż – IPOS dla OKO.press – pokazuje przegraną PiS i wygraną opozycji. To trend. Jeśli głosy w wyborach będą liczone naprawdę, PiS te wybory przegra. Mówię to jako ten, kto w każdych wyborach od 2015 roku przepowiadał porażkę opozycji, pokazując przyczyny i mechanizmy, które o tym zdecydują. Przepowiadałem trafnie. Dziś przegraną PiS uważam za pewną, białoruski scenariusz w Polsce możliwy nie jest, a choć próby tego rodzaju uważam za niemal pewne ze strony PiS, to PiS przegra. Moje prognozy są jednak nadal kasandryczne. Dlaczego?  

Do przełamania weta Dudy potrzeba będzie 3/5 sejmowych głosów, czyli 276 mandatów, o czym wszyscy wiemy. W prostym, wprost proporcjonalnym sposobnie liczenia głosów musiałoby to oznaczać 60% głosów w wyborach. W systemie D’Hondta – no, proszę spojrzeć na wynik IPSOS, który znów na mandaty musiałem przeliczać sam, bo media tego wciąż nie robią. Cztery partie opozycji – wraz z Konfederacją, co nie jest żadną sugestią, a tylko czysto matematyczną operacją – mają 58% według najnowszego sondażu IPSOS dla OKO.press. A mandatów uzyskują w sumie 265 – o 11 za mało. Algorytm D’Hondta daje jednak taką szansę liście, która obejmie prowadzenie z wynikiem około 50% poparcia. Gwarancji nie ma, ale możliwość istnieje. Większość konstytucyjna to z kolei 305 mandatów – 2/3. Znów niekoniecznie oznacza to aż 67% głosów w wyborach, bo D’Hondt daje tę szansę również przy ok. 60% wyniku – jeśli pójdzie jedna lista. To konieczny warunek. Nie wystarczający, ale zawsze konieczny.

Wszyscy znamy te liczby, a ja się powtarzam – wiem. 276 i 305 mandatów oraz – co ważniejsze – wymagane dla nich co najmniej 50 lub 60% poparcia.

Trzeba jednak przede wszystkim wiedzieć, że to kompletnie nierealne nie tylko w świetle bieżących i dających się wyobrazić sondaży, ale w logice polityki, którą uprawia się w Polsce. W historii III RP żaden taki wynik nie zdarzył się nigdy od czasu pamiętnego 4 czerwca 1989 roku, kiedy kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” uzyskiwali poparcie od 60 do 80%. Nigdy potem nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nikomu – choć wiele przeszliśmy. Pomyślmy o tym przez chwilę. Cud nie zdarzy się więc i tym razem, bo w świecie polityki jaką znamy to nie jest możliwe.

 

Dlaczego 276 i 305 to tak ważne progi?

Ich przekroczenie jest niezbędne nie tylko i nie przede wszystkim dla przełamania weta Dudy czy poradzenia sobie z Przyłębską, Pawłowicz, Piotrowiczem i resztą składu TK, choć wszystko to są ważne rzeczy.

Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się zrobić cokolwiek z Trybunałem Konstytucyjnym i siedzącymi w nim nie-sędziami, nawet jeśli działania te da się przeprowadzić po prostu w oparciu o dotychczasowe wyroki i zwykłe uchwały Sejmu, większość konstytucyjna będzie i tak legitymacją konieczną dla tak poważnej operacji na fundamentach ustroju w jego najbardziej krytycznych punktach. Bardzo stanowczo odradzam zmiany w składzie TK, SN i KRS bez większości tego rzędu. To się skończy katastrofą. Drobniejsze próby gmerania w ustroju poza konstytucją, jak choćby wybór dwóch nadmiarowych sędziów TK skończyły się bardzo źle. Wypada przypomnieć, do czego doprowadziło odrzucenie obywatelskiego referendum w sprawie szkoły, emerytur itd. Cenę płacimy do dziś. Sam zapłaciłem – śmiem twierdzić – więcej niż Sławomir Nowak za swój skądinąd nadmiernie słynny zegarek.

Wszystko jedno, czy od przyszłej większości oczekujemy jakichkolwiek reform – np. legalizacji aborcji albo praworządnego państwa – czy może chodzi nam tylko o utrzymanie władzy po wyborczym zwycięstwie i trwałe odsunięcie PiS. Nowa większość i tak potrzebuje mandatu, którego nie osiągnie żadna partyjna koalicja – choćby najlepiej skonstruowana, na co się zresztą nie zanosi. Dzisiejsze wyzwania są wprawdzie inne i innej skali niż w 1989 roku, ale są mimo to porównywalne. Problemy trzeba będzie rozwiązywać w kryzysie, w którym już się pogrążamy i którego koszt poniesiemy – jak zawsze – my, wyborcy. W tym wyborcy PiS. Chodzi o ogromne społeczne emocje, które ten kryzys wywoła, a które wzniecać będzie przegrana prawica, rosyjska agentura i kilka innych czynników, o które teraz mniejsza.

 

Nie chodzi o koalicję i wspólną listę czterech partii

Poniżej scenariusz science fiction: do wyborów opozycja idzie wspólną listą, która uzyskuje poparcie czterech partii w sumie – 51%. Efekt: 252 mandaty. To znacznie więcej niż 238, ale to wciąż nie 276 mandatów potrzebnych do przełamania weta Dudy. Jak widać, nie zawsze D’Hondt promuje zwycięzcę aż tak silnie. Nawet pomoc Konfederacji w sejmowych głosowaniach nie zapewnia odrzucenia weta. O 305 mandatach większości konstytucyjnej szkoda w ogóle mówić.

Uwzględniając zaś stratę, o której wciąż powtarzają Szymonici i odejmując ok. 5% od wyniku opozycji, dostajemy dokładną powtórkę sytuacji wynikającej z sondażu IPSOS. Wszystko jedno, czy pójdziemy razem, czy osobno – mówią politycy nie tylko PL 2050, którzy bardziej niż o zwycięstwo w walce z PiS troszczą się o to, by ich partii połknęła dominująca PO. No, w logice partyjnej polityki, w której na dobre już utkwił Szymon Hołownia, porzucając gadanie o budowie obywatelskiego ruchu, podobnie jak je swego czasu porzuciła Platforma Obywatelska, którą jej zapomnianych dzisiaj „trzech tenorów” powołało jako stowarzyszenie z programem uzdrowienia patologii partyjnych obyczajów – w tym świecie rzeczywiście nie ma już specjalnego znaczenia, ile będzie list. Przy wynikach tego rzędu rozbicie głosów nie spowoduje przegranej, jak w 2019 roku. Ale żadna jakościowa zmiana nie nastąpi.

Komitety obywatelskie

Polecam świetną analizę wyników Piotra Pacewicza w OKO.press. Dla porównania, zwykłe zestawienie w Wyborczej, w której czytamy po prostu, że PiS traci i opozycja wygrywa. Pacewicz dotyka problemu o kluczowym znaczeniu, który dotąd wymykał się wszelkim analizom politycznych komentatorów i samych polityków: emocji. Wśród nich zaś wiary w możliwość zmiany, która jest głównym punktem jego analizy.

Teza Pacewicza mówi o opozycji i jej elektoracie, który leczy się z depresji i wyuczonej pesymizmem bierności. Ma rację. To wzmocni wzrostowy trend uruchamiając sprzężenie zwrotne.  

Ale to nie wystarczy. Przypominam euforyczną mobilizację „Trzask, prask” w głosowaniu prezydenckim i jej wynik – świetny w kontekście dotychczasowych wyników opozycji. To nadal nie ten rząd wielkości.

Potrzebujemy 60% głosów, choć – zależnie od konfiguracji – 45% wystarczy, żeby wygrać. Musimy wiedzieć, że podobnego wyniku nie osiągnął w III RP nikt. To potrafił tylko Komitet Obywatelski w 1989 roku. Nigdy potem nie powstał tak wielki i tak szeroki, tak autentyczny ruch społeczny. Nigdy nie powstała taka świadomość skali niezbędnych reform. I przede wszystkim nigdy potem nie byliśmy w stanie tak bardzo nikomu zaufać. Dziś nie da się zaufania zyskać zdjęciem z Wałęsą. Trzeba pokazać demokrację w działaniu. Nie obiecywać jej. Realizować ją.

Będę kandydował. Do Senatu w 44 okręgu dla Warszawy i Polaków za granicą. Mam nadzieję, że oznacza to kandydowanie w prawyborach i że w wyborach właściwych przeciwnikiem będzie już tylko PiS. Będę kandydował w ramach obywatelskiego ruchu, realizując demokratyczną obietnicę, a nie tylko ją składając. Szukam innych takich. Potrzebuję pomocy.

 

O autorze

3 thoughts on “Sondaże i nadzieje

  1. Mi się wydaje, że tzw. „demokratyczna opozycja” wcale nie jest zainteresowana zmianą tego systemu, który ja nazywam „dyktaturą i prywatnym chlewem partyjnych świń”. Tzw. „demokratyczna opozycja” jest po prostu głównym twórcą i beneficjentem tego na wskroś niedemokratycznego systemu. A PiS jest jedynie elementem tego systemu. Są takie popularne równoważne polskie powiedzonka, które w dużej mierze wyjaśniają najbliższą przyszłość: „Kruk krukowi oka nie wykole” lub bardziej kolokwialnie „Kurwa kurwie łba nie urwie”. A więc na jakąś konstytucyjną „jedną listę”, czy chociaż wątły zarys zmian systemu partyjnego, a już na pewno na pociąganiu do odpowiedzialności prawnej swoich kolesi z PiS-u nie ma co w ogóle liczyć.

    1. Zwycięstwo Tuska i jego „Koalicji Obywatelskiej” w której nazwie „Obywatelstwo” jest taką samą kpiną z tego pojęcie, jak w PiS-ie kpiną są pojęcia „prawo i sprawiedliwość” jest tylko kontynuacją „programu politycznego” pod tytułem „należy tak wiele zmienić, żeby wszystko pozostało po staremu”.

    2. Zgadzam się przede wszystkim z tezą, że za kryzys demokracji, który w 2015 roku się objawił, a nie zaczął, odpowiadają partie dzisiejszej opozycji z PO na czele. Nie zgadzam się, że PiS jest jedynie elementem tego systemu, bo rządów PiS nie da się porównać z żadnymi innymi — to są jakościowe, a nie ilościowe różnice typu „kradną najwięcej”.

      Natomiast niewątpliwie tak — rozpaczliwie potrzebujemy zmiany bardzo głębokiej. Problem w tym — na tym polega moje doświadczenie ostatnich kilku lat — że choć udało się nam, Obywatelom RP, sporo wyszarpać, uzyskać mniejsze lub większe ustępstwa PiS w kilku sprawach drobnych i w jednej kluczowej, to niczego nie uzyskaliśmy od opozycji. To dlatego, że ona wie, że zawsze dostanie nasze głosy. Społecznie nie istnieje wśród przeciwników PiS (zdecydowanie nie wszyscy z nich są zwolennikami którejkolwiek partii opozycji) jakiekolwiek zapotrzebowanie na autentyczną demokrację i własny udział w decyzjach. Większość w grupie przeciwników PiS mają zwolennicy PO i polityki uważanej powszechnie za „zdroworozsądkową”. To i bierność powoduje, że większość czeka na zwycięstwo Tuska, twierdzi, że „lepsze jest wrogiem dobrego”, że „teraz nie czas”, krzyczy, żeby „nie jątrzyć” i „nie przeszkadzać”.

      Z jeszcze innej strony. Potrzebne zmiany mają naprawdę konstytucyjny charakter. Wymagają konstytucyjnej większości. Ta zaś z definicji musiałaby przełamać podział PO/PiS, który przebiega i będzie przebiegał z grubsza pół na pół — nawet po sromotnej klęsce PiS, tak jak klęska PO nie oznaczała wcale żadnej wielkiej zmiany. Prymitywnie wręcz prosta, a mimo to prawdziwa konstatacja wynika z obserwacji, że pisowscy wyborcy nigdy nie zagłosują ani na Tuska, ani na nikogo z PO, a wyborcy opozycji — na Kaczyńskiego i kogokolwiek z PiS. To by oznaczało, że pozbyć należy się jednych i drugich, a w przyszłych wyborach znaleźć 560 zupełnie nowych ludzi.

      To realne nie jest — nawet jeśli się bardzo mocno wierzy, że postulat tak gruntownej „wymiany kadr” lub „zmiany paradygmatów” jest jedynym właściwym. Wciąż wydaje mi się, że realne jest stosowanie nacisku, który w polskiej wojnie grozi każdej ze stron urwaniem tych decydujących kilku procent i wymuszenie w ten sposób zgody na coś, co proces głębokiej zmiany uruchomi. W moim przekonaniu prawybory miałyby taką szansę.

      Ale proszę popatrzeć. Przed wakacjami czterech partyjnych liderów publicznie potwierdziło wolę zawarcia „paktu senackiego”. Pomińmy samo to określenie — to nie był pakt, a jeśli już to co najwyżej o nieagresji, partie po prostu podzieliły się okręgami — w efekcie kandydatów narzucono wyborcom, odbierając im rzeczywisty wybór: przecież wyborcy opozycji nie zagłosują na PiS, a nie mogą już wybrać między PO, PSL i Lewicą. Oczywiście słuszna jest decyzja o starcie jednego kandydata przeciw PiS, natomiast nikomu poza Obywatelami RP nie przychodzi do głowy, że odbierając wyborcom wybór należy zapytać ich o zgodę, że niekoniecznie z wyboru trzeba rezygnować, że można wyłonić wspólnego kandydata na kilka sposobów innych niż nominacja partyjnej centrali, na którą nikt nie ma wpływu i najczęściej nawet nie rozumie powodów, jak to było w przypadku Ujazdowskiego, z którym sam się zmagałem i sińce noszę do dziś.

      Chodzimy więc dzisiaj — Obywatele RP — tłumacząc różnym ludziom z opiniotwórczych środowisk, że oczywisty skądinąd pakt senacki wymaga równie oczywistych choćby publicznych wysłuchań kandydatów (na kandydata) i że trzeba teraz pomyśleć, w jaki sposób to one mogłyby zdecydować o tym, kto faktycznie stanie do konfrontacji przeciw PiS. Widzimy — owszem — kiwanie głowami, ale publicznie się w tej sprawie odezwać nie chce nikt. My natomiast może nawet damy radę takie wysłuchania zorganizować (zrobiliśmy takie przed wyborami europejskimi, choć one już nie mogły mieć wpływu na cokolwiek — były tylko wzorcowo dobrze przeprowadzone). Być może uda się nawet zorganizować kosztowne „zgromadzenia obywatelskie” wybrane losowo jako próby reprezentatywne i to przed nimi przeprowadzić te wysłuchania. Ale nie tylko powierzenie im decyzji będzie problemem. Z przygotowanymi wysłuchaniami zostanie jak Himilsbach z angielskim. Nie będzie kogo przesłuchać, partie przedstawią własnych kandydatów w ostatnim oficjalnym terminie ich rejestracji. Nikt nie zaprotestuje, jak nie protestował dotąd.

      Dlatego uważam, że kandydatów obywatelskich trzeba znaleźć i pokazać teraz — niech wezwą przyszłych kandydatów partyjnych do prawyborczego pojedynku. Póki co jednak żadne z tych starań nie przynosi efektu. NIkt poza nami nie chce się wychylać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emeryt na niedzielę

Paweł Kasprzak jest jednym z pomysłodawców i założycieli ruchu Obywatele RP. Był także wydawcą i inicjatorem Obywateli.News. Po z górą pięciu latach aktywności w pełnym wymiarze godzin wycofał się z działalności z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się jego rodzina. Kasprzak jest znany z kilku rzeczy, w tym z publicystki, w której próbował programowo szukać dróg „zbawienia Ojczyzny”. Sam nazywał to waleniem głową w mur – „walił” zresztą nie tylko tekstami, ale też innego rodzaju aktywnością. Dziś Kasprzak twierdzi, że z „kanapy emeryta” rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Czy lepiej? Zobaczymy. Kasprzak obiecuje starać się pisać krócej, choć zastrzega, że za efekt nie ręczy. Co tydzień tekst, skoro nie udało mu się utrzymać cyklu codziennych komentarzy wideo.

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: lwy żyją wszędzie, uważajcie.

Czytaj

Z wizytą na antypodach albo podróż do wnętrza bestii

Pytania, które zadają sobie dokonujący apostazji katolicy oraz te, które im często zadajemy – jak możecie wspierać ten zinstytucjonalizowany skandal własną obecnością – są jak najbardziej zasadne. Tak bardzo zasadne, że szczerze współczuję ich adresatom, bo wiem, że żadna dobra odpowiedź nie istnieje. Albo jest skrajnie trudna. Nie da się więc – co więcej, nie powinno się próbować – oddzielić uczciwego myślenia o świeckim państwie od tego kontekstu, czasem przecież krwawego w najdosłowniejszym sensie. Niemniej demokracja np. prawo głosu daje każdemu.

Czytaj

Demony i gotowość na nie

Pewien jestem tego przede wszystkim, że to są ważne sprawy. Że trzeba o nich poważnie rozmawiać. Twardo. Bo cena będzie też twarda. Twardsza niż wszystkie inwektywy latające w obie strony w kolejnej facebookowej awanturze aktywistów…

Czytaj

5. „Ludzie tacy jak my”. Demokracja 2.0

Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań.Alienacja klasy politycznej jest faktem, a nie mitem propagowanym przez wyznawców spiskowych teorii – choć to niekoniecznie zła wola i powszechny cynizm leży u jej źródeł, a często po prostu prawa społecznej psychologii i naturalny bezwład ewolucji systemu. Korekty znanego nam dziś systemu politycznej reprezentacji, jak te sygnalizowane już w tym cyklu, są konieczne, ale nie wystarczą. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Nie wolno po prostu bronić starego porządku. Zwolennicy ancien regime’u w czasach Wielkiej Rewolucji mieli powody lepsze niż my dzisiaj, by bronić ładu, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości przed barbarzyńskim, zbuntowanym ludem. Ich tragiczny los nie na tym polegał, że trafili na szafot – nie mieli historycznej racji.

Czytaj

4. Media i sztandary

Wypada powiedzieć wyraźnie, że w kryzysie polskiej demokracji zawiodły również media, nie tylko instytucje demokracji. W bardzo czytelny sposób wyborcy PiS odrzucili w 2015 roku nie tylko ówczesne elity polityczne, ale także związane z nimi – jak nie bez racji sądzono – media ówczesnego głównego nurtu. Ważne byłoby w takim razie zastanowić się, czy dzisiejszym naszym problemem jest TVP obsadzona ludźmi rządzącej partii i wystarczy w związku z tym po prostu wymiana kadr, czy może chodzi o wady strukturalne, które umożliwiły tak łatwe przejęcie mediów publicznych i zamienienie ich machinę propagandy rządzącej partii. Czy w modelu i faktycznym funkcjonowaniu mediów – nie tylko publicznych, ale również prywatnych sprzed 2015 roku – nie da się znaleźć źródeł choroby tak wyraźnie widocznej dzisiaj i na czym dokładnie ta choroba polega.

Czytaj

3. Wyborcza wojna książąt i wasali

Zamachu na rządy prawa dokonuje w Polsce partia wodzowska, o autorytarnej strukturze, skrajnie niedemokratycznym statucie i praktyce funkcjonowania koncentrującej wszystkie decyzje w rękach lidera. To nie jest przypadek. Poczynania Kaczyńskiego nie byłyby możliwe w partii prawdziwie demokratycznej. Prawny zakaz ubiegania się o władzę w wyborach organizacji nieprzestrzegających zasad demokracji w relacjach wewnętrznych byłby zatem kolejnym z tym bezpieczników demokracji, który mógłby skutecznie zapobiec polskiemu kryzysowi. To jeden z twardych wniosków z polskich doświadczeń kryzysu.

Czytaj

2. Do trzech zliczyć

O trójpodziale władzy mówiliśmy i wykrzykiwaliśmy przez ostatnie 7 lat sporo. Na myśli mieliśmy jednak zawsze tylko sądy i władzę polityczną, a to przecież trójki nie czyni – co jakoś do głowy przez te długie 7 lat nie przyszło właściwie nikomu. Trochę to dziwne. Mówiliśmy trzy, a zliczyć umieliśmy najwyraźniej tylko do dwóch, a przecież mamy się za rozumną elitę. Jak nie patrzeć, trójpodziału władzy w III RP nie było nigdy. Gdyby był, historia ostatnich lat wyglądałaby zdecydowanie inaczej i bez wątpliwości lepiej. Może czas nauczyć się liczyć do trzech.

Czytaj

1. Granice władzy i Przemysław Czarnek

Ograniczenie rządzących, kimkolwiek by byli i jakkolwiek byliby wyłaniani – czy pochodzą z wyborów, zamachu stanu lub obcej interwencji, jak to się zdarzyło w Niemczech i Japonii po II Wojnie, kiedy władzę i jej nowy porządek zainstalowali tam zwycięzcy alianci, czy są np. dziedziczni – ma dla demokracji znaczenie ważniejsze niż sam demokratyczny wybór. Historycznie to ono było pierwsze. To od niego rozpoczął się ład, który w zachodnim świecie uznajemy za cywilizowany i oczywisty. Zasada ograniczenia rządzących świadomą wolą rządzonych jest najważniejszą i pierwotną cechą liberalizmu, znacznie starszą od samego tego pojęcia. W Anglii wywodzi się ona od Wielkiej Karty Swobód, więc z początków XIII w. We Francji to Oświecenie, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, zatem późny wiek XVIII. W Polsce – rzadko o tym pamiętamy – to tradycja Odrodzenia i Reformacji, Artykuły Henrykowskie i Pacta Conventa, wiek XVI.

Czytaj

Cud nad Dnieprem

W miejsce zrozumiałej egzaltacji, która dzisiaj dominuje, kiedy patrzymy na bombardowane miasta, śmierć, cierpienie i bohaterstwo, warto zdawać sobie sprawę z rzeczywistości. Jeśli Putin zmiażdży Ukrainę, przyszłość Europy i świata będzie zupełnie inna niż jeśli Ukraina się obroni. To w tym i tylko w tym kontekście zdania Stoltenberga, Blinkena i decyzje Zachodu znaczą w ogóle cokolwiek.

Czytaj

Kraj sekt

Chodzi mi o to, by na wspólnej liście znaleźli się np. zwolennicy uwolnienia aborcji i przeciwnicy. By się na niej znaleźli głosami ludzi, którzy właśnie na te rzeczy głosują. By nie pozwolić zepchnąć pod dywan rozwiązania tego konfliktu, tylko, by go wreszcie rozwiązać. By ten konflikt i wiele innych przenieść do instytucji demokracji i uczynić przedmiotem sporu, który jest treścią polityki i treścią demokracji – a nie plemiennej wojny, bo jej efektem jest wyłącznie nienawiść i zniszczenie. Git? Dla mnie git. Gotów byłem za to wypruwać bebechy.

Czytaj

Do wyborców PL 2050 i do wyborców lewicy

Nie proponuję Wam głosowania na Tuska. Lewicowcom nie sugeruję głosowania na Hołownię. Proponuję wspólną listę Lewicy, PO i PL 2050 oraz wszystkich pozostałych wyłonioną również Waszymi głosami w otwartych, międzypartyjnych prawyborach – po to, by właśnie dać Wam możliwość głosowania na swoich.

Czytaj

Do tanga trzeba nie tylko dwojga – ktoś musi je najpierw zagrać

Namawiam Monikę Płatek do kandydowania w imię dokładnie tych samych racji o Ojczyźnie w potrzebie, które tak dobitnie wymieniła, wzywając do jedności i wspólnej listy opozycji. Jeśli mam sobie naprawdę wyobrazić wspólną listę ruchu demokratów idących po zwycięstwo, to nijak nie widzę listy warszawskiej albo warszawskich kandydatów do Senatu, bez dr hab. Moniki Płatek, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnej prawniczki, karnistki, obrończyni praw człowieka bezwzględnie w każdych, nawet najtrudniejszych okolicznościach. Obywatelki, której pryncypialnej niezgody na żadną „drogę na skróty” i na żadne obejścia zasad prawa w imię bieżącej potrzeby jestem absolutnie pewny, bo ją wielokrotnie widziałem. Monika Płatek pisze dzisiaj „albo jedna lista, albo nie liczcie na nasze głosy”. Ja napiszę, że albo na wspólnej liście będą ludzie jak ona, albo ta lista będzie niewiele warta i głosów nie zdobędzie. Mam za sobą jedną nieśmiałą osobistą próbę przekonania jej do tego – dzisiaj bezczelnie pozwalam sobie namawiać ją publicznie. Akurat ja mam prawo – w ramach rewanżu. Trudno mi nie skorzystać z tego przywileju.

Czytaj

Wbrew optymizmowi przyszłych sondaży postawa opozycji gwarantuje klęskę

Większość konstytucyjną mielibyśmy gdyby PiS dostał 27%, a Konfederacja 10%. Taki wynik jest dzisiaj prawdopodobny. Jednak do tego szczęścia potrzeba jeszcze pozostałych 63% dla opozycji — najlepiej idącej jednym blokiem. To zaś scenariusz political fiction. Jak to jest możliwe i czy da się z tym jakoś sobie poradzić? Ten największy dziś problem nie będzie politycznie komentowany.

Czytaj

Patrzcie w górę – bo znowu przegramy!

Chodzi o szacunek dla faktów, dla logiki, o chęć ustalenia jednak prawdy, a nie trendów w ponowoczesnym płynnym chaosie. To fundamentalnie ważne. Ważniejsze nawet niż te wybory, które nas znowu czekają. Rozpada się nie tylko Polska, ale cywilizacja w ogóle.

Czytaj

Moja pierwsza wojna

Mam ileś wspomnień kombatanta. I mam zawsze mieszane odczucia, bo te kombatanckie wspomnienia są mocno fałszem podszyte i wszystkie one razem składają się na obraz historii kompletnie zafałszowany – i tylko trochę ten fałsz wynika z „polityki historycznej”, a o wiele bardziej z naszych kompleksów.

Czytaj

Aborcja i władza

Senat jest „nasz”, demokratyczny. Mamy w nim 24 kobiety, w tym 9 z PiS. I choć parytetowe proporcje po naszej stronie wyglądają zdecydowanie lepiej, to jednak wcale nie wyglądają dobrze i nawet w „naszej połówce” trudno byłoby wskazać jakąś większość „progresywistów” skłonnych do „otwarcia” w sprawie aborcji. Naprawdę uważamy, że oni mają większe prawo decydować o aborcji niż nasz nadużywający alkoholu, nieokrzesany sąsiad w poplamionej żonobijce, głosujący w referendum? Patrzę na Senat i bardzo wątpię. Która z aktywistek OSK zdecydowałaby się powierzyć rozstrzygnięcie sprawy aborcji tej jego połówce, która jest „nasza”? Skąd nadzieja, że po kolejnych wyborach cokolwiek pod tym względem będzie lepiej? Nieporównanie ważniejsze pytanie ogólne – czy dobre państwo naprawdę na tym polega, że w Senacie są zawsze ci, którzy tam naszym zdaniem powinni być? Wyborcy PiS tak właśnie sądzą. Szli do wyborów w 2015 roku, żeby odsunąć „złodziei z PO”. Efekt znamy, ale wyborcy PiS nadal wierzą, że „swoi” są lepsi od „obcych”, nawet jeśli kradną tak samo albo bardziej. Może więc dobre państwo, to po prostu takie, w którym sprawy naprawdę ważne nie zależą od tego, kto akurat rządzi?

Czytaj

Kiedy już PiS upadnie

Wbrew naszym własnym notorycznym deklaracjom i wbrew zdaniu Tuska, że do zła nie wolno się przyzwyczaić – przyzwyczaić powinniśmy się już dawno. Tusk wrócił, notowania PiS leciały w dół, sondaże od dawna dawały i wciąż dają zwycięstwo opozycji, tym razem niezależnie od tego, ile list wystawi. Jakoś nie było słychać okrzyków triumfu, prawda? Dziwne? Z pewnością dziwić powinno, ale nikogo nie zdziwiło. Dziwaczność wczorajszej sytuacji dobrze wyjaśnił stan dzisiejszy. Dzisiaj jest mianowicie jasne, dlaczego postulat przedterminowych wyborów w warunkach „wojny hybrydowej” byłby szaleństwem. A referendum w sprawie UE? Też?

Czytaj

#MeToo

W mojej pamięci i mojej dzisiejszej ocenie problem w tym konkretnym przypadku Maćka Zięby, którego zapamiętałem jako człowieka po prostu niezwykle dobrego, polega właśnie na tym, jak tak straszna rzecz mogła się zdarzyć komuś tak porządnemu. Bo to, że się notorycznie zdarza szujom i marnym głupkom, jak Jankowski albo Dziwisz czy Jędraszewski, jest akurat bardzo łatwo zrozumiałe i wobec tego niewarte uwagi.

Czytaj

Ach, jacy my wszyscy niewinni…

Z piedestału strącany jest właśnie kolejny duchowny autorytet. Ojciec Maciej Zięba. Był dla mnie i autorytetem, i przyjacielem. Cóż, nie będę miał przyjaciela na piedestale. Ale przyjaźń zachowam. Niniejsze jest więc dla mnie niemal prywatą. Zachowam też jednak i zamierzam wyrazić przekonanie, że Maciek był porządnym, mądrym i wartościowym człowiekiem. Który dopuścił się zła. Niejasna deklaracja w czasach zmagań o fundamentalną prostotę prawdy i fałszu, dobra i zła? Przeciwnie – bardzo jasna.

Czytaj

Nie o taką Polskę…

Przy całym własnym krytycyzmie, ostrym niemal na granicy depresji, najzupełniej poważnie uważam konflikt z PiS za właściwie wygrany. Myślę, że to jest trzeźwa ocena, a nie pijana wizja. PiS zmierza ku zderzeniu z kolejnym murem i albo rozsypie się hamując, albo przypuści jeszcze kolejną szarżę, ale zderzenia już nie przeżyje. Ma go też wreszcie kto dobić – mam tu na myśli oczywiście Tuska. Ta sytuacja powinna skłaniać do radości, a wcale nie skłania. Kompletnie już pomieszaliśmy, z czego należy się cieszyć, a czym martwić.

Czytaj

Pragmatyzm wojny ze złem

Zło wokół widzimy. Bunt przeciw niemu jest zrozumiały. Czy bunt wystarczy za powód, by przyniósł cokolwiek dobrego? Myślę, że tak. Czy buntując się przeciw złu, trzeba koniecznie wskazać dobro, którego się chce? Myślę, że wcale nie. Zostawmy więc pytania o dobro przynajmniej na razie.

Czytaj

Tusk: hura, oj, no cóż…

W największym skrócie największej zmiany spodziewają się ci zaangażowani po obu stronach w wojnę tożsamości, która trwa w Polsce co najmniej od 2005 roku i którzy wciąż wierzą, że da się w niej wygrać i że to cokolwiek zmieni. Kto by nie uległ takim emocjom? Sam im ulegam, choć bardzo się staram i choć właśnie w tej wojnie widzę jedną z istotnych przyczyn zła. Chodzi jednak przecież nie tylko o emocje – Tusk ma oczywiście rację, kiedy tę wojnę definiuje w kategoriach walki ze złem. Żadnego odkrycia tym przecież nie czyni.

Czytaj

Ukąszenie Kamińskim

Jak można rozumieć sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.

Czytaj

Rzeszowski poligon – political fiction

Strategia w Rzeszowie jest wynikiem przypadkowego aktu szaleństwa. Strategia w opozycyjnej polityce to wciąż political fiction. Obawiam się bardzo, że polska polityka w ogóle nie jest wciąż niczym więcej. Co gorsza, choć Konrad Fijołek to porządny facet i choć w Rzeszowie rzeczywiście wiele dobrego się zdarzyło, to właśnie w świetle tego sukcesu kompletną fikcją okazuje się w Polsce nie tylko sama polityka, ale i polityczny naród, obywatelskie społeczeństwo, czy jakkolwiek inaczej zwać to wszystko, co przez lata usiłowaliśmy budować z Obywatelami RP.

Czytaj

4 Czerwca – wygrać cokolwiek

Charyzma. Poszukujemy jej wciąż. Cała polska historia powinna nas przed nią przestrzegać. Piłsudski, Zamach Majowy, Wałęsa, Wojna na Górze. Marzyłbym, żebyśmy o tym pomyśleli i pogadali w rocznicę 4 czerwca, pamiętając, że rok po tamtej euforii byliśmy wszyscy już na kolejnej wojnie. Ale raczej nie pomyślimy i nie pogadamy. Znowu.

Czytaj

„Kury szczać prowadzać”

Nie miejmy złudzeń. Każdy opowiadający o nowej nadziei, chcący się policzyć, startujący osobno, będzie jak politycy z diagnoz Piłsudskiego. Każdy wódz-uzdrowiciel wejdzie z kolei w dawno temu uszyte przezeń buty kawalerzysty. Efekt będzie ten sam. Zmierzamy w tę stronę.

Czytaj

Przyglądając się ścianie…

W przyrodzie przeżywają przystosowane jednostki, w polityce też. Kryteria rządzące naturalną selekcją znamy. Dobrze byłoby poznać te, które rządzą selekcją w polityce i doprowadzają do stanu, w którym skądinąd przecież niegłupi i wcale nie szmatławi ludzie zachowują się jak ostatnie gnojki, a pieprzą przy tym takie bzdury, że połowa narodu od tego wariuje, a druga rzyga. Poznawszy te mechanizmy, będziemy być może w stanie nie tylko złorzeczyć przed telewizorami, ale cokolwiek zrobić.

Czytaj

Przekaz tygodnia: prawda nas rozwali

Śmiem twierdzić, że o „zdradzie Lewicy” i Funduszu Odbudowy nie przeczytaliśmy dotąd i nie usłyszeliśmy ani słowa prawdy. Czy ktokolwiek w kontekście awantury o Fundusz i o „zdradę Lewicy” widział w mediach na przykład cokolwiek o 90. Artykule Konstytucji? Tym, który przewiduje, że umowy międzynarodowe – jeśli to nie są jakieś umowy handlowe, ale coś, co wchodzi w kompetencje parlamentu i w zakres ustaw – ratyfikuje się w obu izbach kwalifikowaną większością 2/3? Czy ktoś słyszał też, że jednak zwykłą większością Sejm może zdecydować o trybie ratyfikacji i uznać np., że ona wymaga referendum? Że wtedy cytowane od miesięcy sondaże w tej sprawie nabiorą szczególnego i nieco innego znaczenia?

Czytaj

Obywatelski program? Chwila prawdy: ile znaczą ruchy obywatelskie? Strajk Kobiet i jego widoczność z chwilą ogłoszenia orzeczenia Przyłębskiej - ale już choćby w dniach głosowania prezydenckiego? Ruchów obywatelskich nie widać wcale. Jak ich nie widać na ogół - tendencja w trakcie pięciu lat jest wyraźna.