Zapadł wyrok w rozprawie aresztowej Bartosza Kramka oskarżonego w związku z działaniami Fundacji Otwarty Dialog o ciężkie finansowe przestępstwa. Aresztu bezwzględnego nie ma. Jest kaucja – 300 tys. Wyrok będzie skarżony przez obronę i prokuraturę, więc Bartek posiedzi co najmniej do 8 lipca (termin kaucji) i uprawomocnienia wyroku. Z zebraniem kaucji jest kłopot. I być może będzie. Między innymi z powodu niepewnej rezerwy sporej części opozycyjnych środowisk demokratycznych. Bo „coś może być na rzeczy”. To są wszystko sprawy dotąd niewypowiadane publicznie. Może jednak czas zacząć je wypowiadać, bo siedzi człowiek, który ma imię, nazwisko i twarz, w którą niektórym z nas przyjdzie jeszcze spojrzeć. Znam go. Gadałem wiele razy. I wiele razy tarmosili nas obu w jakichś demonstracjach. Wspólnych planów snuliśmy niewiele, bo nasze bajki są jednak dosyć różne, ale jakieś snuć przynajmniej usiłowaliśmy.
Jak można rozumieć tę sytuację Bartka i Fundacji Otwarty Dialog? Opiszę, jak ją sam widzę i jakie mam z nią własne doświadczenia. Z osobistej perspektywy. Prywatnej. Jeśli ktoś chce faktografii i efektów dziennikarskich ustaleń dochodzeniowych, publikacji o tym jest sporo. Niewiele z nich wszakże – w mediach związanych z opozycją. Czytać trzeba raczej publikacje Onetu, DGP i innych. Mnie interesuje tutaj – i równocześnie bardzo uwiera – właśnie owo osamotnienie Bartka Kramka wśród opozycji. Bo ono pozwoliło go w ogóle zamknąć.
Obce ciało
Historia zarówno jego, jak jego ukraińskiej żony, Ludmiły Kozłowskiej, jest już dość długa, choć to są młodzi ludzie. Kiedy na Ukrainie był Majdan, a FOD stał się jakoś znany w Polsce (Bartek bywał w mediach jako ktoś z kontaktami stamtąd), rządziła jeszcze poprzednia ekipa. PiS był w opozycji, a FOD – ich modus operandi był i pozostaje charakterystyczny dla lobbystów – zabiegając o polityczne kontakty, znajdował je również w PiS, zatrudniając np. Małgorzatę Gosiewską. Tradycyjnie – zajmując się represjonowanymi opozycjonistami w poradzieckich krajach, jak Ukraina, Mołdawia, Kazachstan oraz sama Rosja – FOD utrzymywała kontakty i otrzymywała na kilka sposobów finansowanie od ludzi z tamtych kręgów. Do dzisiaj budzi to wątpliwości, a choć dotychczas fundacja wyjaśniała je po wielokroć i robiła to wyczerpująco, to i tak jest to – by tak rzec – styl działania, który budzi mieszane uczucia wśród ludzi przyzwyczajonych do otwartych zbiórek publicznych albo grantów szacownych organizacji. No, nie wszyscy spośród zwłaszcza ówczesnych partnerów Fundacji byli szacowni, ale pamiętać trzeba, że przynależność lub związki z oligarchią dotyczą choćby Chodorkowskiego, czy Nawalnego. FOD zasłynęła zaś wówczas m.in. wysyłką na Ukrainę kamizelek kuloodpornych – kiedy do uczestników Majdanu strzelano. Polska dyplomacja uznała wtedy, że to zbyt otwarte i niebezpiecznie radykalne działanie. Nie było ono przy tym w żaden sposób uzgodnione z polskim MSZ, choć polskie służby musiały się FOD przyjrzeć już wówczas, bo FOD musiała – kamizelki to wg prawa rodzaj broni – uzyskać koncesję na handel bronią i uzyskała ją jako chyba jedyna taka organizacja w Polsce. FOD prześwietlano więc już wtedy – nie wiem oczywiście, na ile rzetelnie – i robiły to służby w czasach rządów PO/PSL.
Na ówczesnych „salonach” Kramek i FOD byli jednak ciałem nowym i obcym – finansowali się poza znanymi w Polsce ścieżkami i niezależnie od wpływu polskich wpływowych środowisk, działali niezależnie w obszarze międzynarodowej polityki, co również nie było normą i mogło budzić obawy, które się da zrozumieć. Nikt ich dobrze nie znał. Obce ciało – tym jest Kramek, Kozłowska i FOD. Do dzisiaj.
W 2017 roku Bartek Kramek stał się znany jako przeciwnik PiS z powiązaniami międzynarodowymi i zwolennik „polskiego Majdanu”. Pomijam inną w istocie rzeczywistą treść jego artykułu, który tę histerię PiS powodował i od którego jego kłopoty się zaczęły. Pojawił się wtedy „raport Reya”, przedstawiający powiązania mafijne i finansowe FOD z oligarchiami i mafiami w poradzieckich krajach. Sugerowano związki z rosyjskimi służbami. FOD na wszystkie te zarzuty, insynuacje i sugestie odpowiedziała publicznie i skutecznie, w niektórych przypadkach również na sądowej drodze. Mimo to rozmaite mutacje „raportu” pojawiają się co i rusz wrzucane na nowo jako rewelacje z kręgów wywiadu, ilustrowane fałszywkami np. pism Ukraińskiej prokuratury generalnej. Wiadomo dziś bez wątpliwości, że przynajmniej za częścią ataków stała oligarchiczna władza Mołdawii, dla której sprawa była elementem gry wobec Unii Europejskiej. Propaganda TVP plus szeptanka – komplet metod po prostu ubeckich. Efektem jest jednak obezwładniające przekonanie, że „coś może być na rzeczy”.
Ludmiła Kozłowska ma zakaz wjazdu do Polski. Próbowano bezskutecznie ścigać ją w Unii Europejskiej. Oskarżano Fundację o nieprawidłowości. No, sporo tego było. Obecne aresztowanie następuje w przeddzień serii ok. 20 procesów wytoczonych przez FOD politykom PiS i związanym z nimi mediom w związku z kampanią przeciw Fundacji. Ewidentnie wybór czasu nie jest przypadkowy i być może decyzja zapadła w nerwowym pośpiechu.
Szeptanka w obronie sądów
Podzielę się historią sprzed kilku lat. Nie będzie w niej nazwisk, bo niespecjalnie chcę kogokolwiek wywoływać do tablicy – będzie, mam nadzieję, jasne, że dobrze rozumiem obawy, rozumiejąc także wynikające z nich zachowania, których nie potępiam, choć nie są etyczne. Piszę, sam współodpowiedzialny, bo coś z tym trzeba zrobić.
W 2018 roku trwała kolejna odsłona walki o sądy i dotyczyła ona wtedy głównie Sądu Najwyższego. Udało się wtedy powołać niezwykle szeroką obywatelską koalicję. Z mojej perspektywy ciekawa i unikalna była pełna współpraca KOD, Akcji Demokracja, OSK i Obywateli RP oraz fakt, że obok Wolnych Sądów przystąpiły do niej stowarzyszenia sędziowskie, prokuratorskie i grono bardzo wielu bardzo szacownych tradycyjnych organizacji pozarządowych. To było przedłużenie udanej i prowadzonej w podobnym gronie kampanii, której skutkiem był skuteczny pozew do TSUE w sprawie naruszeń praworządności w Polsce. Lista uczestników była wszakże otwarta i swój akces mogło zgłosić każde środowisko i każda organizacja. Bartek Kramek swój podpis w imieniu FOD słał bezskutecznie. Nie publikowaliśmy FOD na liście wspierających protest organizacji i oczywiście nie dopuściliśmy ich do koordynacji prowadzonych wówczas działań.
O ile pamiętam, byłem wówczas jedynym, który reagował na Bartka pytania, dlaczego. Stawiałem to pytanie w wewnętrznej korespondencji organizatorów i koordynatorów protestu. W odpowiedzi przywołano końcu eksperta od polityki wschodniej – bo i tacy byli wśród nas. Ekspert ów, wyjaśniając merytoryczną treść problemu, przytoczył listę faktów obciążających FOD. Prosząc przy tym o dyskrecję w tej sprawie, co sugerowało, że ustalenia pochodzą z poinformowanych źródeł związanych ze służbami dyplomatycznymi i – należało mniemać – wywiadowczymi. Że mamy być może do czynienia z tajnymi materiałami z jakiegoś dochodzenia. Lista była zaś w rzeczywistości powtórzeniem znanych wówczas publicznie od roku tez „raportu Reya”, na które FOD – powtórzę – równie publicznie odpowiedziała. To między innymi tak funkcjonowała „szeptanka” w naszym gronie. Nikt nie odpowiedział już potem na moją uwagę, że powielamy w ten sposób metody ruskich trolli powtarzając dawno sfalsyfikowane „ustalenia” i że nie są to żadne tajne rewelacje, a rzecz dawno opublikowana i wyjaśniona. Naciskając nadal, dostałem twarde stanowiska kilku biorących w tym udział organizacji: „nie chcemy, by nasz podpis widniał na liście razem z Kramkiem i Otwartym Dialogiem, mamy przecież takie prawo”. No, fakt, mieli… Pozostałe organizacje milczały, podpisując się w ten sposób pod owym twardym stanowiskiem wypowiedzianym przez nielicznych. Więc sam też w końcu zamilkłem…
Kilka dni potem na jednym z codziennych wówczas wieców pod budynkiem SN zobaczyłem Bartka Kramka z Aśką Cuper trzymających wielką flagę UE. Zszedłem do nich, przywitałem się, opowiedziałem o smutnych wynikach moich usiłowań i powiedziałem, że mi przykro. Chwilę pogadaliśmy o tym, co się da zrobić w tej sytuacji – i niewiele oczywiście wymyśliliśmy. Obiecałem im wtedy – i nie dotrzymałem słowa – że doprowadzę do spotkań, w których fakty położymy na stole i się z nimi skonfrontujemy. Porozmawiawszy tak, stanąłem z nimi, trzymając tę ich flagę. Poczekałem z premedytacją aż nam ktoś porobi zdjęcia. Jeszcze wówczas należałem do ważniejszych postaci tych protestów, wiedziałem o tym i „korzystałem z tego”. Po czym wróciłem „na mównicę” u szczytu schodów pod pomnikiem. Do „sztabu”.
Jeszcze tego samego wieczoru w wewnętrznej korespondencji „sztabu” znalazłem swoje zdjęcie z Aśką i Bartkiem jako jedyne i najwyraźniej dla wszystkich wystarczające uzasadnienie decyzji jednego z dużych ruchów o natychmiastowym opuszczeniu grupy koordynatorów. Huk zatrzaśniętych drzwi. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Nie tylko FOD była tego rodzaju ofiarą. Również np. OdNowa – jedna z grup, które powstały w wyniku konfliktu w KOD zapoczątkowanego sytuacją z Mateuszem Kijowskim. Latem 2018 roku bezradnie akceptowałem tę sytuację i te problemy. Wcale nie uważałem ich za drobne, usiłowałem szukać rozwiązania w przekonaniu, że potrzebujemy reprezentacji obywatelskiego ruchu z mandatem uzyskanym w jakimś wyborczym głosowaniu i rozpaczliwie myślałem, jak można by doprowadzić do czegoś takiego. Wtedy w każdym razie uznałem, że współpraca tylu środowisk była i tak bezcenna. Niczego więcej nie zrobiłem ani w sprawie Bartka, ani pozostałych takich „renegatów” – więc nie po to opisuję tę paskudną historię, żeby pokazać, że byłem lepszy od innych. Nie byłem. A współpraca była bezcenna rzeczywiście.
Tyle tylko, że niedługo potem wsiadłem z Wojtkiem Kinasiewiczem do bagażnika samochodu Joanny Schmidt, łamiąc tym wspólne ustalenia i sam doprowadzając w ten sposób do załamania współpracy. Nazajutrz kolejny konflikt dotyczył kierowania protestem z udziałem kolejnej grupy niechcianej podobnie jak FOD. PiS zrobił swoje starym zwyczajem, a nasza strona – również po staremu – ograniczyła się do „wykrzyczenia” swojego protestu. Nikt do dzisiaj nie zauważył tej ulgi, z jaką politycy – „nasi”, żeby nie było wątpliwości – powitali koniec obywatelskiej współpracy otwarcie próbującej przejąć polityczną inicjatywę w walce z PiS o niezawisłe sądy. Potężny obywatelski wiec przed parlamentem, realnie wymuszający jego ustępstwa z udziałem bojkotującej niekonstytucyjne głosowania i dołączającej do protestu opozycji, przestał odtąd chodzić po głowie komukolwiek, mnie również. Stojące do dziś barierki od trzech lat są więc dla mnie znakiem osobistej porażki. Bartek Kramek akurat z tym nie ma związku. Ale jestem przekonany, że łatwość z jaką sam w końcu zamilkłem w jego sprawie – i w wielu innych, czasem bardzo różnych – wyznacza kruchość podstaw ruchu, który jest w Polsce potrzebny naprawdę. No i – patrząc jak niewiele warta była na jakąkolwiek dłuższą metę owa bezcenna jedność – czy naprawdę warto było dla niej tolerować nieprzyzwoitość?
Sposób
Żeby było jasne – również wśród Obywateli RP jest sporo osób uważających, że „coś może być na rzeczy”. Część z nas sądzi, że „ostrożność” jest racjonalna. Uznając powody ich wahań i niepokojów, zapytam jednak, na czym dokładnie polega racjonalność i co daje ostrożność w tej konkretnej sytuacji.
Ryzyko jest jasne. Każdy, kto dziś stanie za Bartkiem, zostanie „ochlapany”, jeśli się okaże, że „coś na rzeczy” rzeczywiście było. Czy to jest jednak aż tak straszliwe ryzyko, by ono uzasadniało choćby udział w tej nieprzyjemnej historii, którą tu opisałem? Czy ochlapią nas jakoś bardziej niż to robią do tej pory?
Alternatywą dyktowaną przez naszą rozsądną ostrożność jest natomiast potwierdzenie skuteczności ubeckich strategii Kamińskiego i innych tego rodzaju asów pisowskich służb. Atakują najsłabszego. To znaczy takiego, którego da się zaatakować bez żadnych znacznych kosztów. To nie jest, jakby zamknąć dzisiaj Martę Lempart – bo wtedy znów wkurwiony protest rozbrzmiałby na cały świat. W Bartka przypadku skala i ranga są mniejsze, ale decyduje tu również to, że paraliżuje nas po prostu ukąszenie Kamińskim.
Najsłabszym stał się zaś Bartek w wyniku zjawisk, które opisuje pokazana wyżej historia. Osłabiono go najpierw propagandą i „szeptanką” – ulegliśmy temu, pozwoliliśmy na to.
Uważam, że sprawa jest bardzo jednoznaczna. Ubeckimi metodami niszczą jednego z nas. Dlatego, że im zagraża. Dlatego, że sądzą, że można go zniszczyć bez kosztów. Ku uciesze własnej gawiedzi. Wygodny cel ataku. Inne okazały się mniej wygodne, a władza musi wciąż pokazywać działanie i zaspokajać żądze gawiedzi. Sądzę, że to jest czas na pokazanie, że żadna taka strategia nie działa. Że kiedy atakują, nasza solidarność i nasza siła rośnie. Że to im się nie opłaca. Wydaje mi się, że to oczywisty wybór. I tę myśl polecam przyjaciołom z własnego środowiska oraz z innych dużych ruchów i organizacji, które milczą w sprawie aresztowanego Bartka Kramka.
Sprawa ma jednak kontekst szerszy. I wtedy jednoznaczność traci. A potrzebujemy wiedzieć, jak się zachować w każdej takiej sytuacji.
Skazano już Józka Piniora. Dowody pokazano – delikatnie mówiąc – wątpliwej wiarygodności. Sąd jednak je uznał prawomocnie i właśnie ta prawomocność potwierdzona przez sędziego stającego zresztą po stronie niezawisłości sądów nas dzisiaj obezwładnia. Bo prawomocny wyrok trzeba szanować. Czy rzeczywiście? Czy naprawdę zawsze? Na czym dokładnie ten szacunek ma polegać? Czy na pewno na zgodzie na to, że Pinior idzie siedzieć albo ląduje w obroży? Czy na tym, że go naprawdę uznamy za skorumpowanego przestępcę? To nie są retoryczne pytania – ja naprawdę nie znam na nie odpowiedzi i nie jestem z pewnością jedynym, który ich nie zna.
Rafał Gaweł – szef i założyciel zasłużonego przecież Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Angielska Wikipedia pisze o nim „skazany przez władze”. Nie – on został skazany przez sąd. Przestępstwa mu udowodniono. Bez wątpliwości tym razem. Gaweł ma azyl. Polityczny. Też słusznie raczej – skoro nie ma w Polsce gwarancji niezawisłości sądów i w związku z tym gwarancji sprawiedliwej kary. Gaweł pokazuje jednak – inaczej niż Pinior i Kramek – że oczywiście nie jest żadną zasadą bronić każdego z naszych, dlatego, że jest nasz, a nie PiS-u. Jest jeszcze Konrad Materna i tamta sprawa paskudna.
Potrzebny byłby prawdopodobnie ktoś z autorytetem Adama Bodnara. Albo może Adama Strzembosza. Albo obu na raz. Autorytet, który zaoferuje nam najpierw ocenę. Nie zastąpi sądu – to jasne. Ale zaproponuje choćby odpowiedzi na powyższe nieretoryczne pytania. Zaproponuje ocenę Bartka Kramka, którą uznają wszyscy cierpiący w tej sprawie na ukąszenie Kamińskim. Zaproponuje również działania – tam, gdzie będą możliwe. No, taka instytucja społecznej i moralnej „kasacji nadzwyczajnej” wymagałaby zaplecza, by móc działać naprawdę – bo w sprawie np. 40 tomów akt Kramka trzeba by się napracować nawet wtedy, kiedy tam będą same takie brednie, jak się tego spodziewam. Wszystko to jest jednak scenariuszem science fiction niestety. Nie stać nas na żaden taki wysiłek i żadną poważną wspólną świadomość potrzeb.
Obawiam się więc, że sposobu nie ma. Nie ma jak zbierać „abonamentu na demokrację” – po 5 zł choćby od paru milionów ludzi, by mieć silne społeczne media, nie mieć kłopotów z Wyborczą w kryzysie, zwalnianymi dziennikarzami z Polska Press, mieć jak zrobić „parlament cieni”, „sąd cieni”, mieć jak robić obywatelskie referenda. Nie ma jak wyłonić reprezentacji ruchów obywatelskich. Itd. Więc nie będzie ruchu na rzecz uwolnienia Kramka, choć może obudziłby się taki, gdyby zamknęli Martę Lempart. Więc będą barierki wokół Sejmu, a wkrótce – wzmocnione bramy i mur na stałe. I może zawali się w końcu pisowska większość. Ale zmieni się niewiele.
No, by się z tego depresyjnego pesymizmu dźwignąć, trzeba by zrobić coś najpierw. Pieprzyć prawybory w takim razie – może chociaż 300 tys. na kaucję, hę?
3 thoughts on “Ukąszenie Kamińskim”
Dzięki za ten tekst. Dla mnie ważny, bo od jednego z kreatorów ruchu obywatelskiego protestu.
Ten kierunek refleksji o ulicznym ruchu niezgody, to właściwie wszystko, co mi zostało po kilku latach szwendania się po ulicach. Wściekłość i gorycz. Gigantyczne rozczarowanie.
Już wtedy, gdy byłam aktywna, dostawałam szału na te wszystkie zakulisowe gierki: ten nie stanie z tym, inny z tamtym, ktoś tam trzasnął drzwiami i się obraził, nad kimś zawisła zmowa wrogiego milczenia… Przerost osobistych ambicyjek, granie na siebie, efekciarstwo – dokładnie tak, jak w oficjalnej polityce.
A to wszystko w bańce uliczników o homeopatycznej wielkości i takimż znaczeniu.
Sami sobie odebraliśmy siłę, zanim na dobre ją zyskaliśmy.
Całkowicie zniechęcona jestem już „poza”. Ale jeśli powstanie zrzutka na kaucję dla Kramka dorzucę się. W imię naiwnych marzeń o solidarności, o „nikt nie zostanie sam” itp. Ehhhh…..
Moim zdaniem na ogół nie chodzi o ambicyjki. To po prostu bywają trudne sytuacje. Kiedy się na Batka rzuciła pisowska propaganda po raptem jednym tekście — zresztą niezbyt mądrym, moim zdaniem — a potem na świat wyszły „rewelacje” Reya, to ludzie zaczęli się zastanawiać, o co chodzi i skąd ten szum w sprawie faceta, który nie wiadomo skąd się wziął.
Jednym z pomysłów było „atakują, bo mają czym”. To im zależy, żeby żeń uczynić „ikonę opozycji”, bo potem będzie równie łatwo w niego walnąć, jak w Maternę. To stąd wzięło się przypuszczenie, że „coś jest na rzeczy”.
Nie zamierzam udawać wariata — na mnie też wrażenie robiły zalecenia „ostrożnie”. Sam sobie nie dowierzałem, prosiłem o radę, ocenę, pomoc w sprawdzeniu informacji. Zadałem sobie niemały trud. Na swoje szczęście „rachunek zysków i strat” tu opisany od zawsze próbowałem stosować.
Często tak bywa, że nie same zasady, ale trzeźwość racjonalnego myślenia pomaga w decyzji, by się zachować przyzwoicie.
My akurat — mówię o Obywatelavh RP — próbowaliśmy szukać nie tyle „czystości” w działaniach i deklaracjach, co zwłaszcza skutecznej racjonalności. Stąd szereg naszych politycznych i strategicznych postulatów, których do dzisiaj niewielu rozumie.
Tu wszystko powinno być jasne. Powinniśmy zauważyć, że gdyby dziś zamknięto Martę, stanęłoby pół Polski. Dlatego nie ją zamknięto, a Bartka. Być może wyniknie stąd próba integracji i mobilizacji na jego rzecz. Choć nie sądzę, żeby nastąpiła. W okrzykach o wartościach i przestrzeganiu zasad jesteśmy dobrzy. W konsekwencji i logice — już nie.
Czyta się jak kryminał. I to taki szpiegowsko-szemrany.
O ile sytuację zrozumiałem, to zarzuca się organizacji (panu) wystawianie fikcyjnych rachunków za fikcyjne usługi doradcze na rzecz fikcyjnych firm zagranicznych (firm kopertowych). Wystawianiu rachunków na ponad 5 milionów złotych nie zaprzecza sam podejrzany uważając te interesy za całkowicie legalne. Niewiadomą jest okres ich wystawiania (10 czy 3 lata, co nieco zmienia kontekst).
Problem w tym, że takie zarzuty można łatwo obalić. Poprzez przedstawienie kompetencji merytorycznych do udzielania tak bezcennych doradczych usług. Poprzez przedstawienie konkretnej dokumentacji, która w przypadku doradztwa za 5 milionów powinna być objętości przynajmniej 50 tys. stron (analiz, wykresów, wyciągów danych). Firmy kopertowe i rzeczywiste też jest łatwo rozróżnić na podstawie danych (obroty, bilanse, liczba klientów, dostawców, partnerów, pracowników, firmowych filii)
To stawia sprawę prawdopodobieństwa stawianych zarzutów. Nawet służby specjalne SB-ckimi metodami nie ustawiają tak łatwych do obalenia zarzutów. Już zarzut pedofilii delikwenta jest zarzutem dużo trudniejszym do obalenia (co jest specjalnością lewacko-liberalnych szemraczy).
Warto jeszcze spojrzeć na sprawozdania finansowe fundacji. Ja spojrzałem sobie na sprawozdanie z roku 2020/2021 i te też stawiają parę znaków zapytania co do charakteru tej fundacji (95% dochodów fundacji w tych latach pochodzi od czterech organizacji i prywatnych firm – zagranicznych lub zupełnie nieznanych)
W sumie szemrane ataki i równie szemrana obrona.