Dramatycznie niski jest poziom publicznej debaty w Polsce. O sprawach ważnych właściwie nie rozmawia się w ogóle. Dotyczy to polityków, partii i innych środowisk do tego predystynowanych; publicystów i dziennikarzy, grup eksperckich. My, znający się jako tako na problematyce w obrębie swoich specjalizacji, poruszamy się jak dzieci we mgle w sprawach dotyczących nas wszystkich, bo znikąd nie płynie do nas rzetelna informacja, wiedza, odpowiedzialny przegląd opinii
Politycy opowiadają jakieś farmazony, kłamią albo w ogóle nie mają pojęcia o czym mówią i w efekcie podejmowane są decyzje, które nie mają nic wspólnego z realną oceną rzeczywistości i służą jedynie jakiemuś krótkowzrocznemu, partykularnemu interesowi politycznemu… a my nawet nie mamy narzędzi, aby to ocenić. Z pewnością gdzieś są ludzie, którzy na poszczególnych sprawach się znają i mają coś istotnego do powiedzenia, ale z nich nie korzystamy i nie mamy dostępu do ich wiedzy. Politycy siedząc zamknięci w swoim świecie, gdzie liczy się tylko jedno – jak zdobyć i utrzymać władzę – robią i mówią co chcą, a my nie potrafimy ocenić skali ich nieodpowiedzialności i głupoty, bo środowiska opiniotwórcze zajmują się tym samym – ich, polityków grą o władzę i sobą, by być „oglądanym”, „czytanym”, popularnym. Jak coś wymaga uwagi i skupienia, nie jest klikane i to im wystarcza, by dokonać wyboru tematów.
Brak szerokiego dostępu do wiedzy i informacji, brak dyskusji i debaty publicznej to jest prawdziwy dramat, który jak szybko nic się nie zmieni skończy się katastrofą, bo jak się przyjrzymy bliżej którejś z konkretnych spraw, przeczyta się trochę, poszuka, to włosy się jeżą, że mając władzę, pieniądze i płynące z nich możliwości, można aż tak głupio, aż tak nieodpowiednio zarządzać sprawami dotyczącymi naszej przyszłości, naszego bezpieczeństwa i dobrobytu.
A My, jak stado baranów, nawet nie mamy zdania w tej sprawie.
WESPRZYJ mini-noclegownię dla uchodźców z Ukrainy
Zamiast tego mamy codziennie kłamstwa i ordynarną propagandę w mediach władzy lub Monikę Olejnik po kolacji, która serwuje nam kolejną słowną bitwę o nic, w „Polityce” raz na kwartał ukaże się poprawny politycznie przegląd opinii z Zachodu a raz na rok lub trzy lata książka na ten temat, partie opozycyjne boją się jak ognia tematów, które wymagają konkretów i co niektóre jedynie puszczają oko do elitarnych środowisk z organizacji pozarządowych a partia władzy odwrotnie – rządzi, bo dzieli, ale w swoich szeregach ma myślicieli jak poseł Suski, bohater memów, intelektualnie podobny do Jana Chryzostoma Paska z jego pamiętników z wypraw do Danii, też posła a nawet marszałka, choć z czasów, gdy w Anglii urzędnikiem państwowym był Isaak Newton. W tym sensie niewiele się zmieniło. Po baroku pozostało kilka artystycznie ciekawych kościołów, parę dobrych, metafizycznych wierszy, zabobony i zgliszcza państwa. Polska w ruinie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Osiemnastka Polski w Unii…
Rosja zakręciła kurek z gazem, bo trwa wojna, której jesteśmy stroną. Pisze i mówi się o tym wiele, ale aż tak powierzchownie, przyczynkarsko, że właściwie „nie na temat”. Do zapamiętania pozostają jedynie krzykliwe tytuły. Nie spotkałem żadnej głębszej oceny prowadzonej przez władzę polityki energetycznej, której przecież ten fakt jest istotnym elementem. Wojna Putina to jest również wojna klimatyczna, jak piszą niektórzy i wojna o rynek dla swoich surowców.
Cieszymy się z potencjalnej dywersyfikacji dostaw, okłamujemy o bezpieczeństwie wynikającym z posiadanego gazu w magazynach a nie zwracamy uwagi, że „postawienie najpierw na węgiel, a później na gaz” w polityce energetycznej było i jest błędem politycznym, gospodarczym i środowiskowym, z którego jak najszybciej w sposób kontrolowany trzeba się wycofać. Nikt nie zadaje pytania – „Co dalej?”, bo atom to od lat ta sama mrzonka, która jak się ziści, to zdecydowanie za późno a sprawa dotyczy „tu i teraz”. Nikt też nie ocenia całości „stanu polskiej energetyki” po trzydziestu latach wolności i osiemnastu latach członkostwa w UE w tym zatrważającej działalności aktualnej władzy w tym zakresie, działalności zagrażającej naszemu bezpieczeństwu, działalności kompletnie bez sensu, szkodliwej i sprzecznej z racją stanu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Szacunek dla Joanny i wstyd dla tych, którzy odebrali jej immunitet
Uprzywilejowana pozycja tradycyjnych, pilnujących swych źródeł dochodów i monopoli molochów energetycznych, będących przede wszystkim „narzędziem władzy” w rękach rządzącej partii a nie efektywnymi, służącymi zapewnieniu „bezpieczeństwa energetycznego” podmiotami w czasach, gdy o szeroko rozumianym (cywilizacyjnym, klimatycznym, militarnym, ekonomicznym) bezpieczeństwie energetycznym stanowią rozproszone źródła oparte o OZE, jest kluczowym, strategicznym wyborem aktualnej władzy. Jest wielkim zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa sytuującym nas na „wschodzie” a nie w obrębie zintegrowanych programów Zielonej Transformacji Unii Europejskiej. Wyrzuca nas poza Unię, poza współczesność zachodu, cofa nie poruszając się do przodu.
Cóż, trzeba pilnować swoich politycznych interesów i interesów „swoich” firm a nie ludzi i przyszłych pokoleń ględząc przy okazji o „suwerenności” i „bezpieczeństwie”, gdy torpedują współpracę i programy unijne i lekceważą OZE, jedynie tak naprawdę dzisiaj dostępne „własne” i „niezależne” źródła energii. To, że potrzebna jest jakaś rezerwa wyrównująca czasowe niedobory OZE wszyscy wiedzą i są na wyciągnięcie ręki w przyszłości instrumenty, by ją zapewnić.
PiS w ramach swojej antyunijnej obsesji ten „konserwatywny” program utrzymania molochów ze starymi źródłami energii w swoich rękach konsekwentnie od 7 lat realizuje, realizuje tu i teraz, mimo wojny i mimo zmaterializowanych zagrożeń. Nawet, by utrzymać władzę, gotowi są zrezygnować z blisko 60 mld euro z programów UE na transformację energetyczną i zostawić wszystko „tak jak było”, bo władza jest najważniejsza. To nie jest „kaprys” władzy czy przemyślana taktyka. To jest mentalne i intelektualne ograniczenie. O tym milczy się w debacie publicznej, jakby tego problemu nie było.
Gdyby… i tutaj można wymieniać i wymieniać kolejne błędy i zaniechania. Gdyby nie poddawali się presji interesów resortowych, gdyby myśleli perspektywicznie, gdyby nie bali się stracić poparcia w wybranych grupach zawodowych, gdyby nie chcieli, każdy po kolei i po swojemu otwierać i zamykać „otwartych drzwi”, gdyby wykorzystali fundusze, które są do tego przeznaczone z unijnych opłat za emisję CO2 na cele transformacji a nie na bieżące, „inne potrzeby”, gdyby z powodów ideologicznych, kompletnie irracjonalnie, by podlizać się księżom i otumanionym ludziom i by nie naruszyć monopolu „swoich” molochów nie zastopowali inwestycji prywatnych w OZE z wiatru, słońca i biogazu, gdyby poszli po rozum do głowy i skorzystali z wiedzy i okazji, by wykorzystać doświadczenia innych, którzy skutecznie przeprowadzają konieczne zmiany, gdyby… Nie, lepiej tkwić jak Putin w przekonaniu, że ten który ma w ręku kurek, ten ma władzę. Proste to choć głupie, bo prowadzi do wojen i uzależnienia.
PS. O wojnie Rosji Putina jako o pierwszej, pełnowymiarowej wojnie klimatycznej i możliwym, alternatywnym spojrzeniu w przyszłość profesora Kołodki pisałem na początku kwietnia – TUTAJ.
- Paweł Bujalski – polityk, samorządowiec, przedsiębiorca, wiceprezydent Warszawy w latach 1994–1999.
Tekst opublikowany został na pawelbujalski.blog