„Zostaję w Unii”, „Rezultat zależy od tego, czy wyjdziemy na ulice”, „PiSowi trzeba pokazać, że nie ma zgody na wyjście z Unii” – Facebook jest pełen takich deklaracji. W niedzielę będziemy się liczyli
Nie trzeba mieć wielkiego daru wyciągania wniosków z dotychczasowych doświadczeń, żeby dostrzec, że sama wielkość tłumu nie jest warunkiem wystarczającym do zatrzymania Kaczyńskiego. Nawet liczna (hipotetycznie) obecność młodych nie będzie przesądzająca. Nie to, czy na ulicę wyjdzie nas 50, 100, czy nawet 500 tysięcy….
Zdecyduje natomiast to, kiedy z tej ulicy zejdziemy. Dlaczego? Ponieważ bez odsunięcia PiS od władzy z Unii wyjdziemy w zanim odbędą się wybory. Wystarczy Traktaty wypowiedzieć zaraz, a wybory przesunąć o kilka miesięcy. Stan wyjątkowy, pandemia lub dowolny inny pretekst do tego wystarczą.
Kwestią przesądzającą będzie natomiast poziom naszej determinacji. Mówiąc wprost – zasadnicza będzie odpowiedź na kilka dość prostych pytań. Ilu z nas jest gotowych wychodzić na ulicę przez dwa miesiące jak Białorusini? Ilu jest gotowych na konsekwencje nieposłuszeństwa obywatelskiego, takie jak pobicie czy areszt z rewizją osobistą? Gaz w oczach albo pałkę teleskopową na plecach? Ilu zaryzykować kłopotami w pracy, albo nie daj boże jej utratę? Ilu zrezygnować z wyjazdu na wakacje? A gdy Kaczyński wprowadzi stan wojenny, to ile jest osób, które zdecydują się łamać te przepisy?
ZOBACZ TAKŻE: Po decyzji TK. Putin nie mógł dostać lepszego prezentu na swoje urodziny
Obawiam się niestety, że odpowiedzi na to ostanie pytanie udzieliliśmy podczas trwającego na granicy stanu wyjątkowego. Stanu nie bardziej legalnego niż stan wojenny z 81 roku. Jedynymi osobami, które jego przepisy złamały narażając się na wspomniane wyżej konsekwencje było troje dziennikarzy mediów francuskich. A i oni przez przypadek.
Dziennikarze, drukarze i kolporterzy w stanie wojennym, przywódcy strajków, manifestanci, których ZOMO biło w maju i sierpniu 81, robili to świadomi konsekwencji poważniejszych niż 48 godz. na dołku z zaglądaniem przez milicjanta w dupę. Czy dzisiaj chodzi o mniej ważną sprawę niż w wtedy? A może wtedy mieliśmy większe szanse na pokonanie Jaruzelskiego niż dzisiaj Kaczyńskiego?
Nie oczekuję determinacji takiej jak Hindusów w trakcie Marszu Solnego, Tybetańskich mnichów czy Ukraińców na Majdanie. Nawet nie determinacji białoruskich kobiet. Wystarczy taka jaką wykazali Serbowie w 2000 roku. Jakby ktoś nie pamiętał – zmusili Miloszewicza do dymisji mimo betonowych zapór przed parlamentem i uzbrojonych wojskowych śmigłowców latających im nad głowami.
Proponuję więc zadać sobie dzisiaj pytanie, ile jesteś w stanie zaryzykować, żeby odsunąć Kaczyńskiego od władzy? Jeżeli jedyne co masz do zaoferowania, to dwie godziny w niedzielę, to możesz sobie darować.
Natomiast jestem dziwnie spokojny, że na tej ulicą zostaną ci sami, którzy są tam od 6 lat. Niezależnie od kłopotów z pracą i zdrowiem. Nie jestem tylko pewien, czy to wystarczy.