Po marszu 4 czerwca sondaże są kubłem zimnej wody. Wyjątkowa mobilizacja, entuzjazm marszu po zwycięstwo, a szanse okazują się kiepskie. Jest być może nadużyciem widzieć związek pomiędzy mobilizacją marszu, a spadkiem notowań – zwłaszcza przeliczonych ma mandaty – ale właśnie tak to widzę. Byłem na marszu 4 czerwca w silnym poczucie uczestnictwa w kolejnym akcie zbiorowego szaleństwa
Tę sytuację pokazywały już pierwsze badania kierowane przez Andrzeja Machowskiego i organizowane przez Forum Długiego Stołu. Te, których konkluzją była wspólna lista, a tezą, że popiera ją ogromna większość zwolenników wszystkich partii opozycji z Pl2050 włącznie. Większość – ale przecież jednak nie wszyscy.
Równocześnie te same badania pokazały spadek notowań opozycji w stosunku do szczytu z jesieni/zimy. Skąd brał się ów spadek? Ano stąd, że twardy elektorat opozycji to ci, którzy gotowi są zagłosować na każdego, kogo wyznaczy opozycja. Ci ludzie stanowią w naszym obozie większość i nadają ton. To oni popierają najsilniejszego, z zadowoleniem konstatują siłę i charyzmę lidera. To również oni nawołują pozostałych „do opamiętania”, pomstują na odszczepieńców, a kiedy trzeba gotowi są ich zmiażdżyć i skazać na los pod wyborczym progiem.
Znajomy opowiedział mi króciutką rozmowę ze swym zagranicznym kolegą. „Jak przed wyborami?” – zapytał kolega. : „Trudno powiedzieć – 50 na 50″ – odpowiedział znajomy. „Nie, raczej nie” – rzucił ów facet zza swojej bezpiecznej granicy – „raczej 40 na 40″.
Ta lakoniczna, niezwykle celna uwaga jest kluczem do sytuacji. Względna, podlegająca wahaniom równowaga notowań opozycji i zwolenników władzy ma właśnie tę cechę. 40%. Nie tylko D’Hondt powoduje, że to potrafi wystarczyć. Pokazuje to również, że bój powinien się toczyć o owe 10%. Te same 10%, na które pomstujemy i które grillujemy (dziś głównie w osobach Hołowni i Kosiniaka-Kamysza). Zamiast zrobić wszystko, by ich głosy dodać.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Albo „inna partia”, albo trzecia kadencja
Wszystkie dotychczasowe wysiłki na rzecz wspólnej listy świadomie lub nieświadomie sprowadzono do tego, by wspólną listą stała się w praktyce lista KO. Temu samemu służył marsz 4 czerwca zorganizowany na wezwanie Tuska, na które nie dało się odpowiedzieć albo kompromitującą odmową, albo podporządkowaniem. Efekt był do przewidzenia i inny być nie mógł: to kurs od 50 w stronę 40%.
Wspólna lista – jeśli miała szansę kiedykolwiek – nie mogła mieć partyjnego gospodarza. Na pewno nie mogła nim być KO. Powinien to być komitet obywatelski. Próbowaliśmy na wszystkie sposoby i polegliśmy. Innych chętnych nie było.
Wspólna lista wymagała również prawyborów. Można się dziś krzywić i machać ręką. Czarno na białym widać, że na żadne uzgodnienia nie chcą (nie mogą) się zgodzić mniejsze partie. One uważają, że warunkiem ich przetrwania jest się policzyć. Tylko prawybory dawały im tę możliwość.
Uparte działanie na rzecz tego rozwiązania od zawsze kosztuje Obywateli RP bardzo wiele. Dziś niemal nas zmiażdżyło. Akceptujemy ten los. Na trzecią kadencję PiS będziemy jak znalazł. Na inne scenariusze katastrofy też, a jest ich wiele. Pozytywnych – kiedy moglibyśmy powrócić każde z nas do własnych zajęć – jakoś nie widzimy.