Ogłoszony dziś w południe kandydat polityków opozycji parlamentarnej, Konrad Fijołek, odmieniał słowo „obywatelskość” przez wszystkie przypadki. Wtórował mu Borys Budka twierdząc, że to mieszkańcy Rzeszowa wybrali swojego kandydata. Podobnie politycy Lewicy, PSL i Polski 2050. A ja zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób mieszkańcy wybrali kandydata oraz co dla polityków oznacza „obywatelskość”?
Politycy jak ognia boją się weryfikacji przez mieszkańców. Po miesiącu bezproduktywnych przepychanek, na stole oficjalnie pojawiła się, przedstawiona przez Nasz Rzeszów, propozycja prawyborów. Oficjalnie – bo w kuluarach istniała już wcześniej. Została zignorowana, mimo że była to opcja mogąca przynieść tylko korzyści dla przedstawionego dziś kandydata. Był on faworytem i prawie na pewno dostałby największą liczbę głosów. I poza poparciem polityków, zyskałby też ogromny atut w postaci wyrażonego w realnym głosowaniu poparcia obywatelek i obywateli.
Dlaczego więc nie spróbował? Tłumaczenie się tym, że do wyborów zostało niewiele czasu, odrzucam. Do zeszłego piątku nikt brakiem czasu się nie przejmował i obserwowaliśmy kolejne, przewijające się jak w kalejdoskopie kandydatury. Kampania prawyborcza mogłaby być równocześnie kampanią wyborczą. W tym czasie można było także zbierać podpisy poparcia dla poszczególnych kandydatek i kandydatów. Jedyną zmianą byłaby weryfikacja kandydatur przez mieszkańców miasta. Wybór kandydatki lub kandydata, dokonany przez mieszkańców, a nie polityków, byłby ogromnym atutem, który z pewnością dołożyłby mu kilka cennych procent w tych niepewnych wyborach. Przykłady znamy: Budapeszt, Włochy. W każdym z tych przypadków kandydat, wyłoniony w powszechnych prawyborach, szedł po zwycięstwo.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dostaliśmy w pysk. Pytanie do KOD
Dlaczego więc prawybory się nie odbyły? Bo będąc wybranym w prawyborach, Konrad Fijołek przestałby być zakładnikiem szefów partii, a stałby się kandydatem prawdziwie obywatelskim. Uniezależniłby się od polityków. I jeśli nawet Fijołek to rozumiał, to zrozumieli to także szefowie partii. I z tego właśnie powodu powiedzieli „nie” prawyborom. Ponieważ straciliby ogromny atut możliwości wywierania wpływu na przyszłego prezydenta. A wbrew szumnie głoszonym od 6 lat deklaracjom, że ojczyzna w potrzebie, że wszystkie ręce na pokład, że musimy stawić czoła wspólnemu wrogowi, interesy partyjne są wciąż na pierwszym miejscu. A metoda skuteczna i demokratyczna jest nieakceptowalna, jeśli jednocześnie naruszyć może interesy poszczególnych partii.
A „obywatelskość”? Jest w nazwie niektórych partii i koalicji. To najwyraźniej wystarczy.
fot. Pixabay
1 thought on “Rzeszów. Interesy partyjne są wciąż na pierwszym miejscu”
Darek, moim zdaniem nie po to politycy odrzucali prawybory, żeby się im się Fijołek nie urwał z partyjnej smyczy — ta smycz jest zresztą słabiutka. Odrzucili prawybory po prostu dlatego, że mogli. Nic to ich nie kosztuje. A lubią to. Popatrz na komentarze Kuby Karysia.
Myślę, że nie ma co drzeć szat. Popraw mnie, jeśli się mylę patrząc z daleka i nie znając wszystkich niepublicznych okoliczności poszukiwań kandydatów. Wiem z oddalenia tyle, że kandydatów zgłaszała — sondując — niemal wyłacznie PO. I wszyscy po kolei odmawiali. Aż nie odmówił Fijołek. Który w dodatku nie budził sprzeciwów. I jeszcze na dodatek nie jest partyjnym spadochroniarzem, tylko samorządowcem rzeczywiście z Rzeszowa.
Dlaczego go zaakceptowali? Bo jest politycznie niegroźny, „partyjnie” właśnie słaby. Powiedz, proszę, bo tego się dowiedzieć nie mogę. Czy to on był tym samorządowcem, z którym o prawyborach rozmawiałeś? Jeśli tak, to to jest typowa strategia partii. Na cholerę ci, chłopie, eksperyment z tymi obywatelskimi frajerami? Poza partią nie ma życia, bracie, pamiętaj. Nie fikaj. Mamy dla ciebie miejsce, z nami nie zginiesz.
Prawda jest chyba taka — znów popraw mnie, proszę — w Rzeszowie po prostu nie było za bardzo z kogo wybierać. W prawyborach, czy bez nich. Takie sytuacje się zdarzają. W kodeksie wyborczym stoi, że jeśli kandydat jest jeden, to stołek dostaje bez głosowania. To mniej więcej się zdarzyło — jeśli rozumiem — w Rzeszowie.
Więc partyjni bossowie wraz z KOD-em, który potwierdza niestety nie pierwszy raz, że też lubi te same klimaty, z radością niezbyt dużą, bo przecież kim my jesteśmy, ale z radością wyraźną skorzystali z okazji, żeby Tobie, mnie i wszystkim tym nielicznym, którzy się z nimi próbują szarpać, powiedzieli, gdzie nasze miejsce.
Mają szansę. Rządząca prawica podzielona na troje — „my zjednoczeni”. Fijołek przecież zły nie jest. Ma szansę nie beknąć „mocząc się” partyjnie. Może to ludzie w Rzeszowie kupią. Nie będzie chyba po pierwszej turze trzeci. Ma szansę do drugiej wejść. I może nawet wygra. Miałby te szanse większe po prawyborach. My to wiemy, partyjni bossowie też. Nie wierzę, że nadal nie rozumieją, o co chodzi z tymi naszymi naszymi prawyborami i gdzie jest ich strategiczna wartość — bo ta, która dotyczy budowania obywatelskiej podmiotowości ich kompletnie nie interesuje, nie wierzą w nią i jej nie doceniają, a gdyby docenili, to byli by jej wrodzy. Tę moją niewiarę w ich niezrozumienie potwierdzają teksty Kuby Karysia, który już z całą pewnością świadomie pisze nieprawdy. Kiedy np. odkrywa przed zdumioną publicznością, że Kasprzak do Senatu startował bez prawyborów — jakby nie wiedział (a wie), że startowałem po to, by choć namiastkę prawyborów na PO i Ujazdowskim wymusić.
Nie mają powodów, żeby się męczyć w jakąś prawyborczą zasadę. Po co wpuszczać w obieg jakiś obywatelski głos? Zrobiłbyś prawybory w Rzeszowie, ludzie by ich oczekiwali potem zawsze. A to już gorzej. Czy Fijołek wygra, czy przegra — teza, że mogłoby być inaczej i lepiej nie przebije się. Byłaby zresztą niemożliwa do zweryfikowania.
Nie da się niestety — tak uważam — na tym rzeszowskim doświadczeniu niczego zbudować. Syf jak zwykle. Ani do przodu, ani do tyłu. Wiemy w każdym razie tyle, że kumpli w ruchach obywatelskich nie znajdziemy. Wystawią nas, jak wystawili Ciebie.
Poważniejszej lekcji udzielił nam Fijołek — jeśli się dobrze domyślam i to z nim rozmawiałeś poważnie o prawyborach i jego poparciu dla nich. Dotąd wydawało mi się, że drogą może być właśnie kandydat, który o prawyborach powie publicznie i do nich wezwie pozostałych. Okazuje się, że albo to wariat w moim rodzaju, albo polityk — i wtedy liczyć na niego się nie da.
W podobny sposób liczyłem, że się Hołowni może opłacać ogłosić, że wspólna lista jest możliwa, ale że on żąda podmiotowego jej kształtowania i prawybory taką możliwość tworzą. Ale widzieliśmy go w Rzeszowie, co oznacza, że tu również jest pozamiatane.
Sukces możnaby osiągnąć mediami, które organizują opinię publiczną. Nasz własny projekt mediów — ten tutejszy — właśnie dogorywa, nie zdołaliśmy go rozwinąć (ja nie zdołałem, a właśnie wypadam). Nadal przekonany, że nadzieja w mediach, bez których się nie da — czarno to widzę.