O Kaczyńskim, PiS-ie i całej tej zachłannej i pozbawionej skrupułów władzy pisać teraz nie będę. Dość już o tym pisałem. Dość powiedziano i napisano przy różnych okazjach. Król jest nagi. Cele PiS-u i środki ich realizacji są aż nadto znane i prostackie
To czysta żądza władzy, pieniędzy i zdobycia pozycji odzwierciadlającej ich kompleksy i kierujący nimi resentyment. Poza tym niezmierna pustka stale i nachalnie ziejąca powtarzanym do znudzenia kłamstwem i złe, bardzo złe intencje, których nawet nie potrafią ukryć. Po latach ich działalności coraz trudniej usprawiedliwiać i rozumieć tych, którzy im zawierzyli.
Jaki jest PiS, każdy widzi, ale tak naprawdę boli i doskwiera bezradność i nieudolność wybranych przez nas polityków opozycji, którzy widząc co robi i do czego ta władza prowadzi, nie potrafią sobie z nią poradzić. Nie mogą wyrwać się z obezwładniającej ich słabości. Nawet nie potrafią określić nadrzędnego celu, nie mówiąc już o wypracowaniu wspólnie sposobów jego realizacji. Minęło tak dużo czasu, 7 długich, straconych lat, więc nie jest to „czasowa niemoc” czy chwilowe zagubienie. Powtarzane są jedynie już nic nie znaczące zdania i gesty, za którymi nie przemawiają fakty, logika i które nie są w stanie wzbudzić nadziei na zmianę. Nie da się już tego oglądać i słuchać. Od kilku lat powtarzają to samo.
Wesprzyj mini-noclegownię dla uchodźców z Ukrainy
Większość byłych i przyszłych wyborców opcji demokratycznej czuje intuicyjnie, a eksperci od ordynacji wyborczej, matematycy, politolodzy, socjolodzy twierdzą i dowodzą jednoznacznie: aby pokonać w wyborach nacjonalistyczno-populistyczną listę Zjednoczonej Prawicy opozycja demokratyczna musi wystawić jedną listę. Tego wymaga twarda logika obowiązującej ordynacji i stały, od lat niezmienny podział preferencji i sympatii politycznych. To jest jedyne, pewne, bezpieczne i dające szansę na wysokie zwycięstwo rozwiązanie. W innym przypadku znowu wygra Kaczyński.
Dla przykładu zamieszczę linki z polemiką dr Andrzeja Machowskiego (autora przesłanego ostatnio do partii opozycyjnych obszernego i bardzo szczegółowego raportu FOR – Forum Obywatelskiego Rozwoju, dotyczącego wniosków płynących ze stosowania ordynacji D’Hondta w wyborach parlamentarnych na podstawie wyników wyborów z lat 2015 i 2019 oraz zbiorczej analizy wyników sondaży poparcia dla partii politycznych – TUTAJ) z opinią partii Hołowni na ten temat autorstwa Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz i Jana Szyszko – TUTAJ.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Trzy centy za dzień
Jak grochem o ścianę, gdy słucha się Gduli, Hołowni, Kamysza. Kierownictwa wszystkich partii opozycyjnych, oprócz KO i jej lidera Donalda Tuska, który wzywa od długiego czasu do zbudowania jednej listy, są głusi, odporni na wiedzę i powtarzają androny, w które chyba nawet sami nie wierzą. Zaprzeczają rzeczywistości. W liderze najsilniejszej partii opozycyjnej, mającej co najmniej trzy razy większe poparcie niż ich ugrupowania, zamiast widzieć szansę i sprzymierzeńca w drodze do zwycięstwa, upatrują największe zagrożenie. Tego zrozumieć, mimo dobrej woli, w sytuacji, kiedy „ulica” wzywa „zjednoczoną opozycję”, a PiS robi to co robi, już naprawdę nie sposób. Jakby chcieli znowu przegrać!
W każdej symulacji wyników, w przypadku jednej listy każde z tych ugrupowań wprowadzi więcej parlamentarzystów do Sejmu niż w przypadku 2, 3 czy 4 list. Ich argumenty o obawach swojego partyjnego zaplecza, że być może „stracą” mandaty, są pozbawione sensu. Aby stworzyć większość w przyszłym parlamencie i tak będą musieli stworzyć „szeroką koalicję”, bo Zjednoczona Prawica prawdopodobnie osiągnie swoje +/- 30% i by odsunąć ich od władzy, taka jest arytmetyka parlamentarna, będą współrządzić z tymi, z którymi dziś obawiają się budowania wspólnej listy, bo mają, jak powtarzają, „różne programy”. Czy oni udają idiotów czy nimi są? Myślą, że ludzie tego nie rozumieją? Nie potrafią odróżnić Tuska od Hołowni, a Kosiniaka-Kamysza od Nowackiej czy Gduli i że nie są w stanie wyobrazić sobie ich w jednej koalicji? Mówią, że ich wyborcy nie chcą lub obawiają się jednej listy. Nonsens. Przeprowadzane sondaże wskazują coś odwrotnego, a dokładne symulacje potwierdzają takie właśnie oczekiwania i wyniki, ba, wskazują, że nawet gdyby część potencjalnych wyborców poszczególnych partii nie poszła do wyborów z powodu jednej listy to „premia za jedność” wynikająca z zasad ordynacji byłaby większa niż ewentualna strata, choć i tak bardziej prawdopodobne jest, że akurat „premia za jedność” również skłoniłaby do zagłosowania tych, którzy zwykle na wybory nie chodzą. Jakby nie patrzeć wyszłoby „na plus”. Więc w czym tkwi problem?
PRZECZYTAJ TAKŻE: Wszyscy potrzebujemy nowej polityki
Znakomicie to widać na przykładzie PSL i całej Koalicji Polskiej. Jeżeli ma się w okolicach 5% poparcia (w tym 50% ich zwolenników jest umiarkowanie progresywnych) to jakim trzeba być szaleńcem, żeby wierzyć, że ich program i poglądy mogą być decydujące, a już szaleństwem do kwadratu jest lekceważenie szansy jaką daje proponowana koalicja z silniejszymi i udział we władzy, gdzie można elementy swojego programu wprowadzić i dawać wyraz swoim poglądom.
Stawiam tezę, że oni po prostu nie rozumieją niezmiennej logiki wyborów w ramach obowiązującej ordynacji i rozkładu sił politycznych oraz nastrojów społecznych. Siedzą zamknięci w swojej bańce, odporni na wiedzę, niechętni do merytorycznej rozmowy, niezdolni do przyznania się do błędu. Opierają się na jakiś mitach o zachowaniach społecznych, swojej roli, o istocie ordynacji, którą prezentują im zapewne zatrudnieni przez nich spece od marketingu politycznego, zainteresowani w wielu listach, bo to ich miejsca pracy. Nie znają matematyki i w efekcie błędnie definiują nie tylko interes Polski, nas wyborców, ale i swój własny i swoich partii.
Co ciekawe, takie dyrdymały opowiadają również wydawałoby się wytrawni i doświadczeni politycy. Na przykład Aleksander Kwaśniewski. Zakres niewiedzy, jak widać jest bardzo szeroki.
Spytałem się Andrzeja Machowskiego, jak to jest, przecież tę ordynację stosujemy już bardzo długo i partie polityczne ciągle nie wiedzą jakie są jej efekty? Andrzej odpowiedział, że dopiero stosunkowo niedawno grupa matematyków z Krakowa razem z prof. Jarosławem Flisem usiadła nad ordynacją d’Hondta i wynikami wyborów „na poważnie” i „rozkminiła” twarde, niezmienne reguły, algorytm, który nią rządzi i pokazała efekty liczone ilością mandatów dla poszczególnych list w różnych konfiguracjach. To jest niezmienne. Powszechne natomiast są mity i mniemania, jakie skutki przynosi rozdział mandatów w efekcie stosowania ordynacji d’Hondta. Zbadał to i opisał szczegółowo w raporcie dla FOR. Miałem okazję uczestniczyć w jego prezentacji i dyskusji. Wnioski są jednoznaczne. Konieczne są tylko ustalenia między partiami w sprawie sposobu konstrukcji jednej listy. Inne sprawy w tych wyborach między demokracją a autokracją, między Wschodem a Zachodem, wolnością a zniewoleniem, debatą a przymusem są naprawdę drugorzędne i algorytmu nie komplikują.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Być czy nie być tęczowym rewolucjonistą
PiS to zrozumiał i zdobywając nawet mniej głosów niż opozycja w wyborach z roku 2019 mają większość w Sejmie, a demokraci nie potrafią tego pojąć i wykorzystać. Powtórzę więc: przy względnie zrównoważonym poparciu dla dwóch bloków politycznych, z którym od kilku lat niezmiennie mamy do czynienia w Polsce i nic oprócz ewentualnej premii „za zjednoczenie” opozycji nie wskazuje na to, że sytuacja ulegnie zasadniczej zmianie, nawet z kilkuprocentową przewagą jednego z nich, ordynacja d’Hondta zgodnie z wnioskami płynącymi z matematycznych analiz raportu FOR sprawia, że bez względu na ilość rzeczywiście łącznie oddanych głosów na któryś z tych bloków (margines może sięgać do kilkunastu procent), bez względu na ilość tzw. „głosów zmarnowanych” (listy, które nie przekroczyły progu wyborczego) i bez względu na „szczególne”, wyjątkowe przypadki zdarzające się w poszczególnych okręgach, więcej mandatów otrzymuje ten blok, który skupia partie na jednej liście wyborczej a nie na dwóch, trzech czy więcej. Im więcej tym gorzej dla tych, którzy tego nie rozumieją.
Jeżeli chce się wygrać i bierze się pod uwagę zbudowanie koalicyjnej większości w Sejmie nie wykorzystanie tej twardej zasady powoduje, że „za darmo” oddaje się od kilkunastu do kilkudziesięciu mandatów konkurentowi, które w przypadku zwycięstwa jednej listy bloku demokratycznego przypadłyby nam.
- Paweł Bujalski – polityk, samorządowiec, przedsiębiorca, wiceprezydent Warszawy w latach 1994–1999.
Tekst opublikowany został na pawelbujalski.blog
2 thoughts on “Algorytm porażki”
Teza o ignorancji polityków jest prawdopodobna, ale ta ignorancja ma swoje granice. Wynik wyborów w 2019 roku musiał być znany w sztabach partii — wystarczyło przeliczyć D’Hondtem dosłownie wszystkie ówczesne sondaże. Nie dało się nie zauważyć, że przegraliśmy, choć zdobyliśmy w sumie więcej głosów. Moja teza jest więc taka, że politycy wiedzieli, jaki będzie skutek startu trzema blokami, a mimo to zdecydowali się właśnie na to. Świadczy to nie tylko o ograniczeniu ich kompetencji intelektualnych, ale zwłaszcza o tym, że oni grają w inną grę i co innego jest priorytetem dla nich i dla nas.
Andrzej Machowski od jakiegoś czasu publikuje bardzo dobre analizy i stawia oczywiście słuszną tezę o konieczności wspólnej listy. Ale akurat o wspólnej liście oraz o tym, jak ją konstruować, by osiągnąć efekt maksymalny sumy głosów plus ew. bonus, a uniknąć wzajemnego zniechęcania elektoratów Obywatele RP mówią piszą i pikietują od dobrze ponad 4 lat.
Byliśmy ignorowani albo otwarcie zwalczani z całą bezwględnością.
Prawdą jest, że od lat Obywatele RP wskazują, jak skonstruować wspólną listę. Tylko, że nikt ich nie słucha, jakby opozycja nie chciała wygrać. Oni faktycznie „grają w inną grę i co innego jest priorytetem dla nich i dla nas”.