KO (PO) deklaruje chęć utworzenia wspólnej listy. Inna rzecz, że te propozycje Tuska mają -na ile zdołałem sprawdzić – raczej wyłącznie PR-owy charakter. Przyjąć ofertę Tuska nie jest wygodne np. dla Hołowni, bo to go musi skazać na wchłonięcie jego nieokrzepłej i słabszej partii. Odrzucić ją zaś, to skazać się na los „zdrajcy polskiej racji stanu” – to się już dzieje – i w efekcie wylądować może nawet pod wyborczym progiem
Uczciwe rozwiązanie z tego pata istnieje i są nim konkurencyjne prawybory pomiędzy partiami opozycji, ale żadna ze stron – ani silniejsza Platforma, ani słabsze partie – nie chcą o tym słyszeć. Powodów tej niezgody jest mnóstwo, ale partie niechętnie o tym mówią, bo wszystkie one dotyczą ich partykularnych interesów (jakby partykularyzm partii był wstydliwą wadą, a nie ich oczywistą, definicyjną, wręcz słownikową cechą).
Istnieje jednak być może szansa na pewnego rodzaju grę z udziałem środowisk obywatelskich. Powiedzmy, że się znajdą takie, które w poszczególnych okręgach chciałyby wystawić kandydatów, których wartość między innymi na tym polega, że są niezależni od partii. Powiedzmy, że dogadują się, by działać na rzecz wspólnej listy i wyłonić taką w okręgu. Obywatelska lista wspólna nie ma dziś szans zostać zarejestrowana w kraju, więc działacze obywatelscy wiedzą, że o ile „eksperyment” ograniczy się tylko do ich okręgu, będą się musieli „przykleić” do którejś z list partyjnych. Dziś niestety w grę wchodzi tylko KO -tylko z nią da się rozmawiać o wspólnych listach. Czy da się rozmawiać na uczciwych warunkach? Należałoby sprawdzić.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Debata obywatelska. Wspólna lista opozycji – co zrobić, by tak się stało
W ramach opisywanego „eksperymentu” proces wyłaniania kandydatek i kandydatów (na kandydatów wspólnej listy) opierałby się o wysłuchania publiczne, debatę, kampanię przedwyborczą startujących partii, osób i środowisk, a wskazania osób właściwych dokonywałyby się na jeden z kilku możliwych sposobów. Otwarte prawybory, ustalone zawczasu sondaże po debacie, reprezentatywny panel obywatelski (zapoznający się z ekspercką oceną przesłuchanych starannie osób kandydujących), inaczej skonstruowane „kolegium elektorskie (np. samorządowcy, NGO’sy).
Do tego procesu można i trzeba by było zaprosić wszystkich – w tym wszystkie partie oraz wszystkie osoby, które zamierzają ubiegać się o mandat. Siła publicznej debaty może się okazać wystarczającą presją. Kto nie weźmie w nich udziału, marginalizuje się. Kto nie jest gotowy podjąć ryzyka weryfikacji, ten się kompromituje. Kto nie jest gotowy na połączenie sił w walce o przyszłość, ten się kompromituje również.
Takie postawienie sprawy zmienia definicję konkurencji między partiami. Kto się otworzy, wygrywa. Również poprzez przyciągnięcie innych.
Np. we Wrocławiu pomysł publicznych wysłuchań osób zgłaszanych i zgłaszających się do walki o mandat senacki popiera aktualny (i żelazny) senator Bogdan Zdrojewski. Przychylność deklaruje także Michał Jaros, tamtejszy szef regionu PO. Z Senatem jest o tyle łatwiej, że mamy konsensus przynajmniej co do wspólnych kandydatów – zgody nie ma wyłącznie co do sposobu ich wyłaniania (partie chcą podzielić się między sobą okręgami, obywatele i demokratyczna przyzwoitość sugerowałaby raczej wskazanie jednego z co najmniej czterech w jakiejś przynajmniej transparentnej procedurze). Ale Zdrojewski sugeruje także przesłuchania co najmniej osób kandydujących na jedynki.
Czy takie otwarcie będzie możliwe w wybranych okręgach? Czy znajdą się środowiska obywatelskie zdolne wystawić kandydatki i kandydatów oraz zawrzeć kłopotliwe porozumienie najpierw z Platformą, a być może tylko z nią? Czy nie utrącą tych wysiłków partyjne centrale, od Platformy poczynając? Nie wiemy, ale sądzę, że próbować trzeba koniecznie.
DEBATA WSPÓLNA LISTA. Wystąpienia programowe
Michał Majewski proponuje prowadzić tego rodzaju eksperymenty na „terytorium, gdzie mieszkają lwy” jak to sarkastycznie określił Kuba Wygnański, cytując Rzymian. Tam, gdzie opozycja dostawała i prawdopodobnie znów dostanie sromotny łomot. To też jest warte rozważenia i wysiłku. A spostrzeżenia Michała Majewskiego o liczbach zmarnowanych głosów również przez listy, które zdobywają mandaty, są bezcene i oryginalne. Tak czy owak, ponadpartyjne kandydatury – bez silnej identyfikacji z partiami opozycji – wydają się mieć szanse, o ile ktokolwiek poza PiS ma jakieś w takich miejscach.
No, żeby cokolwiek z tych rzeczy miało szansę się udać – a każda jest interesująca – warunkiem niezbędnym jest zinstytucjonalizowana aktywność społeczna obywateli. Twórzmy komitety. Nie po to, by tworzyć piątą listę i ją popierać. Po to, by wyłonić wspólnych kandydatów i ich wesprzeć.
Jeśli ktokolwiek, patrząc bezsilnie na jałową grę pomiędzy partiami opozycji, zastanawia się, co można zrobić wreszcie konstruktywnego w tej fatalnej sytuacji – to właśnie to.
Temu służy debata w niedzielę (szczegóły TUTAJ).
Debata właściwie już trwa. Są tacy wśród nas, którzy uparli się zrobić, co tylko można.