Pisali o tym ostatnio Ernest Skalski i Jakub Bierzyński. Wielu innych pisało także i wszyscy odwołują się do politycznego realizmu. Bojkot oznacza władzę PiS i Dudy – niejako z definicji. Udział w tym głosowaniu byłby z kolei trudną do przełknięcia obrzydliwością, a przy tym Duda „wygra” i tak, bo przecież tak te „wybory” zaprojektowano, nawet nie udając zachowania jakichkolwiek pozorów – więc już kompletnie nie wiadomo, po co komu to udawanie demokracji
Mamy do czynienia z aktorami, którzy są nie tylko kiepscy – oni już nawet nie udają, że grają kandydatów prących do zwycięstwa. Wnioski należy wyciągać z twardych przesłanek i z dwóch wymienionych autorów Jakub Bierzyński zbiera te przesłanki bardzo konsekwentnie – pokazując, że osunęliśmy się już w dyktaturę, w której wybór pomiędzy pryncypialnym bojkotem, a kolaboracyjnym legitymizowaniem dyktatury nie ma żadnego znaczenia. Realne znaczenie ma mieć jedynie ta nieznana bliżej, ale i tak czytelna oferta Gowina, którego kilka szabel może odebrać większość PiS. Rzecz w tym, że na liście przesłanek zabrakło kilku istotnych elementów.
Władzy chce tylko Kaczyński
I to jest jeden z pominiętych elementów diagnozy i jedna z przesłanek, które każde twarde rozumowanie musi brać pod uwagę. Mgłę, zza której nie widać jasno szczegółów gabinetowych targów, tworzą między innymi obłoki parującego społecznego poparcia Kaczyńskiego. Kryzys – uważa się powszechnie i oczywiście słusznie – gra już i będzie grał na jego niekorzyść. Politycy jednak bez wątpienia wiedzą równie dobrze, że ten sam kryzys będzie działał na niekorzyść każdej władzy. Odpowiedzialność – i władza – staje się na naszych oczach niezwykle gorącym kartoflem. Tak było od dawna, co nieźle pokazywała pierwsza faza prezydenckiej kampanii, w której, przy całym wzniosłym wielosłowiu, żaden z kandydatów nie liczył na wygraną, a wszyscy na korzystną dla partii poprawę notowań.
Dziś zatem zapewne politycy opozycji za przejaw geniuszu, a nie własnej indolencji, uznają ostatnie wybory parlamentarne sprytnie przegrane pomimo tego, że pierwszy raz od 2015 roku to opozycja dostała większość głosów. To tylko zupełnie nieprawdopodobnej i doprawdy nieoczekiwanej zręczności manewrów Schetyny, Czarzastego i Kosiniaka-Kamysza zawdzięczamy to, że z kryzysem radzić sobie dzisiaj musi Mateusz Morawiecki, a nie żaden z naszych dzielnych bohaterów. Uff… Pierwszy sukces mamy więc za sobą, choć go – niewdzięczni i krótkowzroczni, jak zawsze w Polsce – nie umiemy docenić.
Skalski i Bierzyński mają jednak rację. Zdrada Gowina jest szansą. Taką szansę tworzy każdy z pisowskiego obozu, kto dostrzega komunikat „pull up” i nie ma ochoty lądować we mgle na rozkaz oszalałego Kaczyńskiego.
Z Gowinem trzeba gadać. Zaniechanie byłoby tu grzechem większym niż bywa zwykle – tworzyłoby bowiem precedensowe doświadczenie dla potencjalnych kolejnych pisowskich odszczepieńców: poza PiS nie ma dla nich szans, trzeba więc walczyć do końca o „dobrą zmianę”.
Trzeba powiedzieć, że wszyscy w opozycji bardzo pomagaliśmy Kaczyńskiemu budować tę niezwykłą dotąd solidarność w jego obozie. Jedynym czytelnym wyjątkiem było tu hojne ugoszczenie Ujazdowskiego w szeregach opozycji – co z całą odpowiedzialnością piszę akurat ja, który przeciw Ujazdowskiemu wystąpiłem tak stanowczo, jak tylko umiałem. A umiałem na 15% głosów, co przy okazji bezczelnie przypominam Jakubowi Bierzyńskiemu, bo „zapunktowałem” lepiej niż Wiosna, w której on sam kiedyś dostrzegał nadzieję nowej „Realpolitik”, licząc na porządnie zorganizowane partyjne zaplecze zamiast na rozmemłaną amatorszczyznę jakichś obywatelskich ruchów.
Ujazdowski może jeszcze o sobie dać znać w związku z Gowinem w sposób, który niekoniecznie zadowoli „politycznych realistów”. Tu zresztą wszystko zależy nie od oceny samego Ujazdowskiego (ona mnie nadal nie obchodzi – tyle jest wart, co inni), ale od definicji realizmu. Dokładnie z tych samych powodów, dla których występowałem przeciw senackiemu dyktatowi zamiast paktu w przypadku Ujazdowskiego, dzisiaj chcę, by targi z Gowinem miały jasno wytyczony, czytelny dla wyborców opozycji i popierany przez nich cel. Dzisiaj te targi niepokoją nie z powodu pięknoduchostwa i wstrętu do „paktowania z Gowinem”, ale właśnie dlatego, że jednak nie wiadomo, co miałoby być celem tej nowej odsłony partyjnej polityki. Odsunięcie PiS od władzy?
Otóż nie sądzę. To się nie tak robi. I nic nie wskazuje na to, że ktokolwiek z opozycji naprawdę próbuje. Opozycja nie chce władzy. I tej przesłanki nie wolno tracić z oczu, kiedy się próbuje zrozumieć, co może się w Polsce zdarzyć.
Co jest celem opozycji w dyktaturze?
Pytanie jest tak zasadnicze, że aż retoryczne. Ale przekłada się na szereg pytań mniejszych. I albo one znajdują odpowiedzi, albo tylko udajemy, że poważnie traktujemy rzeczywistość. To kolejna przesłanka w rozumowaniu o tym, co można i należy począć w sprawie wyborów i paktowania z Gowinem.
Gowin ma zostać marszałkiem? Po co? Po to, żeby nie przeszło majowe głosowanie? Ok, to jest interesujące, choć ja akurat wcale nie jestem pewien, co tu jest lepsze z perspektywy pytań naprawdę zasadniczych. Czy lepszy byłby wariant, w którym władzy nie zostaje nic, tylko głosowanie będące czytelną dla wszystkich w Polsce i za granicą farsą? Czy może przeciąganie bez końca gry, w której jedyną korzyścią polityków opozycji jest to, że nie biorą na siebie żadnego ryzyka, a wymierną stratą jest to przede wszystkim, że nadal udajemy grę w demokrację?
Jeśli pytamy, czego opozycja ma chcieć w dyktaturze, bez wątpliwości wybierzemy to pierwsze. To nie oznacza, że z Gowinem nie wolno gadać. Wolno i warto. Dbając jednakże o to, by w rękach pozostał nam ów atut o sile atomowej broni – kompletna kompromitacja legitymacji pisowskiej władzy.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Nie bojkotuję wyborów!
Rzecz właśnie w tym, że żadnych celów innych niż kunktatorskie unikanie ryzyka nie widać. Nikt z polityków ich nie wyartykułował. Co ma być potem? Z marszałkiem Gowinem i pisowskim rządem, który już nie ma pewnej większości? Kto stanie do wyborów w uczciwym i bezpiecznym terminie, kiedy się skończy stan nadzwyczajny, który może i z pewnością będzie przebiegał inaczej niż byśmy tego chcieli – poczynając od tego, że zamiast stanu klęski będziemy mieli do czynienia ze stanem wyjątkowym?
Kandydować mają Kidawa-Błońska, Kosiniak-Kamysz, Biedroń i Hołownia? Po co? Wyjąwszy tego ostatniego – czy się go akceptuje, czy nie – żaden z kandydatów nie powiedział słowa o tym, po co mu władza prezydencka. Ani jak ją zdobyć – realnie, a nie w rytualnych deklaracjach, że oczywiście „zwyciężymy”.
Wbrew jednoznacznym i oczywiście słusznym definicyjnym stwierdzeniom Bierzyńskiego, bynajmniej nie jest dla wszystkich w Polsce jasne, że to właśnie z dyktaturą mamy do czynienia, bo instrumentarium, po które chcą dzisiaj sięgać „realiści”, pochodzi z zupełnie innej rzeczywistości. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro juz wiemy, że opozycja nie chce brać władzy.
Weźmy choćby drobiazgi. Czy dzisiaj zarejestrowani kandydaci powinni się wycofać? Choćby tuż przed głosowaniem, o ile miałoby do niego dojść w maju? Argumentem przeciw są procedury do zastosowania w odłożonych wyborach – nie jest mianowicie wcale jasne, czy wybory w nowym terminie wymagają powtórzenia np. rejestracji kandydatów i ich komitetów, choć w praktyce ten proces przerwała pandemia. Argument jest tak jawnie nonsensowny, że nie umiem uwierzyć w jego szczerość. Jeszcze raz bowiem – mówimy o sytuacji, w której wybory nie są odłożone i nie będzie żadnych nowych wyborów jesienią, czy wiosną.
To jednak nie jest argument jedyny. Podnosi się bowiem również skargi i protesty wyborcze, które nieco inaczej wyglądają, kiedy je składa zarejestrowany kandydat. Kandydat – co wymaga podkreślenia, bo tego wstydliwie nie podkreśla nikt – w niekonstytucyjnych „wyborach korespondencyjnych” w maju.
Mamy tu w istocie do czynienia z wyborem aksjologicznym – a wcale nie taktycznym. Taktyka zresztą – w tym procesowa – nie ma żadnego zastosowania, jeśli mamy do czynienia z dyktaturą. Skargi do SN? Przepraszam – do pisowskiej Izby Kontroli Nadzwyczajnej? Naprawdę? W jakiej sprawie? Naruszeń kodeksu wyborczego? Którego? Tego, który gwałci wszystkie zasady i zwykły rozsądek? Tego jeszcze nieznanego, uchwalonego w jakimkolwiek, choćby niekonstytucyjnym trybie, czy może tego, który z bezczelnie bezprawną ostentacją realizuje dzisiaj Sasin, drukując jakieś karty do głosowania? Ja przede wszystkim tego nie rozumiem – jak można, zachowując resztki przyzwoitości, nie protestować, kiedy moje nazwisko Sasin umieszcza na drukowanych milionami kwitach, twierdząc, że chcę na nich być i uznaję, że staję do jakichś wyborów.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Demokracja, to nie technika głosowania
Jeśli mamy do czynienia z dyktaturą – a w razie wątpliwości proszę spojrzeć na poligraficzną inicjatywę Sasina, która oznacza otwarty zamach stanu – liczą się nie procedury kontrolowane przez dyktaturę, a siła moralnego sprzeciwu, bo ona ma szansę zostać zauważona społecznie. Dyktatury obala proces społeczny. Jeśli towarzyszy temu gabinetowy, polityczny kompromis, to dobrze – ale nie on jest koniecznym warunkiem zmiany i nie on ma pierwszoplanową wartość. Jeśli wszystkiemu towarzyszy erozja w obozie władzy – np. zdrada Gowina – to jeszcze lepiej, ale warunkiem wciąż jest proces społeczny i społeczny ruch, świadomy swoich celów. A wygląda na to, że z tym kłopot mamy największy.
Czy opozycja istnieje społecznie?
To najbardziej kłopotliwe z pytań i prawdopodobnie najtrudniejsze. Jeśli jednak przyjrzeć się minionym pięciu latom, kilka rzeczy widać.
Ruchy społeczne mają za sobą kilka osiągnięć znaczących, w tym kilka zgoła bezprecedensowych. Czy to Czarny Protest powstrzymał próby zaostrzenia prawa aborcyjnego? Mam wątpliwości – inicjatywy ustawodawcze w tej sprawie były równie kłopotliwe dla PiS i dla opozycji, bo próba zmiany status quo zawsze bywała równie ryzykowna dla polityków obu stron.
Czarny Protest sprawił jednak coś znacznie większego – odwrócił społeczne poparcie dla postulatu liberalizacji prawa do aborcji oraz dla równouprawnienia mniejszości seksualnych. W krótkim czasie pozbawiony struktury i kierownictwa ruch sprawił więc coś, co było niemożliwe przez dekady debat i politycznych targów. Ekolodzy – wbrew lamentom o bezsile wobec bezczelności władzy – zdołali powstrzymać wycinkę Puszczy Białowieskiej, przy okazji dymisjonując bezczelnego i wpływowego ministra, choć na jego notowania wpływ miała również gabinetowa przepychanka pisowskich frakcji, w której poszli w odstawkę również inni z Rydzykowej grupy Macierewicza.
Niedługo potem ruchy obywatelskie bez udziału polityków opozycji, a często wbrew nim, powstrzymali wycinkę w Sądzie Najwyższym pomimo wściekłej i długotrwałej kampanii PiS. Z bliższego mi podwórka Obywateli RP, działających w drobnych sprawach i w malutkiej skali: nie ma już miesięcznic smoleńskich, choć wszyscy „realiści” twierdzili, że tylko je napędzamy prowokując „niedźwiedzia”; nie istnieje wydany z tej okazji zakaz zgromadzeń, choć to tylko my konsekwentnie bojkotowaliśmy pisowską nowelizację; istnieje wreszcie w praktyce rozproszona kontrola konstytucyjności w sądach, w których wygrywamy orzeczenia wydawane wprost na podstawie konstytucji, a wbrew pisowskim ustawom i w których zapadło kilkaset innych wyroków kwestionujących pisowskie regulacje i decyzje.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Wajrak: – Każdy, kto drażni dzikie zwierzę, źle kończy
To być może niewiele, ale kiedy szukam dokonań opozycji politycznej w tym samym czasie, to poza „naszym Senatem” i finezyjnie przegraną większością sejmową nie potrafię wskazać niczego.
W wielkiej skali wyborczej okazuje się jednak nieodmiennie, że nic poza wielką partyjną maszynerią nie ma żadnego znaczenia ponad np. 6% Wiosny, czy moich 15… Hołownia jest kolejnym startującym z podobnych pozycji. Życzę mu wszystkiego najlepszego, a są powody sądzić, że udałoby mu się lepiej, ale doświadczenia niestety jednoznacznie pokazują, jaki rezultat jest tu naprawdę możliwy.
Niereformowalne partie
Do panów Skalskiego i Bierzyńskiego mam w związku z tym prośbę na marginesie ich skądinąd bardzo słusznych tekstów. Ani nasze, Obywateli RP, bezczelne próby żądania prawyborów po opozycyjnej stronie, ani łagodnie brzmiące wezwania do debat i publicznych wysłuchań, ani próby wywołania programowej dyskusji, ani szereg rozmaitych akcji prowadzonych zręcznie z wiecowych trybun lub niezręcznie z wnętrz bagażników – nic z tego nie przyniosło żadnych rezultatów. Podobnie bezskuteczne były i są również wasze polityczne analizy publikowane w mediach lub przekazywane politykom przy towarzyskich okazjach, które co wytrawniejsi i bardziej doświadczeni z was miewają z politykami często. Takie same efekty przynoszą eksperckie opracowania szacownych think tanków i organizacji pozarządowych oraz napomnienia wybitnych filozofów polityki, pracowicie spisujących swoje nigdy przez polityków nieczytane książki.
Wbrew wszystkim tym próbom i wysiłkom nadal niedawna nadzieja konserwatywnych ludowców startuje w wyborach po to tylko, by zostać liderem opozycji, a nie po to, by odbić polską demokrację; nadzieja lewicy startuje wyłącznie, by poprawić i utrwalić jej wynik oraz przysłużyć się lewicowej integracji; a kandydatka silnego „centrum” – zachowująca się zresztą z tej trójki najlepiej przy wszystkich swoich wadach – służy głównie do tego, by zachować i umocnić pozycję po niedawnym politycznym wstrząsie i odsunięciu Grzegorza Schetyny, co intelektualnie i programowo leniwej Platformie przyniosło raczej gnuśnego Borysa Budkę zamiast śmiałej „odnowy wizerunku” i co wobec tego wpisało się we wciąż tę samą strategię minimalizacji strat poprzez ograniczanie ryzyk.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Organizujmy się i współpracujmy, bo państwo już przestało działać
Nic nie będzie ani z Bierzyńskiego wizji kart do głosowania przewalających się z wiatrem po pustych miejskich placach, ani ze Skalskiego łajania krótkowzrocznej i egoistycznej lewicy. Myślę zresztą, że wśród kilku pomyłek Bierzyńskiego największa jest ta, która mówi o skutkach majowego głosowania. Myli się więc, kiedy pisze, że
politycy opozycji będą mogli pożegnać się ze swoimi partiami, posadami i ambicjami politycznymi, bo na polu zostanie tylko jeden polityk dzierżący dyktatorską władzę. Dla innych nie będzie już miejsca.
Oczywiście, że będzie – znane z PRL miejsce koncesjonowanej opozycji i satelickich partii wokół władzy. Polityka opozycji to od dawna gra pozorów.
Okazuje się – pisze z kolei Ernest Skalski – że za bojkotem jest mniej niż 40 proc., przeciwko niemu – ok. 40 proc., a prawie jedna czwarta badanych nie ma zdania. Przyczyną tego może być zapowiedź wyborów korespondencyjnych dla wszystkich. Są odbierane jako bezpieczniejsze od tradycyjnych.
Nie tylko to jest przyczyną i nawet nie przede wszystkim. Prawdziwa przyczyna jest wciąż ta sama. Ludzie słuchają politycznych liderów. A ci w tej sprawie wygadują, co wygadują. Jak kto ma tego słuchać, skoro słuchać się tego nijak nie da? Ernest Skalski komentujący sondaże w ten sposób budzi zresztą mój sprzeciw – bo media są od tego, by opinię publiczną współkształtować. Wynik sondaży to nie obiektywna rzeczywistość, a raczej miara nieobecności rzeczywistej debaty, za którą również media odpowiadają.
Politycy ani nie stworzą własnego programu, ani nie zrealizują tego, który im ktokolwiek podsunie. Nie apelujcie do polityków, panowie. Piszcie do ich wyborców. Budowa społecznej opozycji jest również waszym zadaniem. Innymi słowy – rozważcie stanięcie po obywatelskiej stronie sporu z politykami, bo on się od dawna toczy.
Co należy położyć na stole? I kto ma to zrobić?
Nieszczęścia szczytu pandemii oraz kryzys wywołany polskim i globalnym lockdownem są wciąż przed nami. To nadzwyczajna okoliczność nakazująca i bez tego konieczne zakończenie polskiej wojny. Nagłość sytuacji każe natychmiast zawrzeć polityczny rozejm. Jego potrzebę rozumie w Polsce każdy obywatel. Głośno wyrażona oferta rozejmu jest w interesie opozycji tym bardziej, im silniej zabrzmi w niej deklaracja lojalnej współpracy z instytucjami państwa. Bo grając na utrzymanie władzy Kaczyński będzie musiał otwarcie tę ofertę odrzucić. Zapłaci za to, bo warunki rozejmu są oczywiste i politycznie neutralne. Tylko polityczna świnia jest gotowa poświęcić tyle dla własnych celów.
Zgodny z konstytucją stan nadzwyczajny oznacza przerwanie politycznych sporów. Blokuje i zamraża zmiany ustrojowe. Nie odbywają się żadne wybory i nikt nie grzebie w ustroju takich instytucji państwa, jak choćby Sąd Najwyższy. Na czas kryzysowy. Obywatele mają zaś pełne gwarancje poszanowania praw narażonych w walce z kryzysem – daje je konstytucja, a nie „tarcza”.
Na krótką metę tyle. I do tego potrzebny jest Gowin – bo to on tworzy szansę rozwiązania sprawy przy stole, a nie na ulicy. Podejmując rozmowy powinniśmy wiedzieć, że przy zachowaniu rządów sejmowej pisowskiej większości wybrany po kryzysie prezydent potrzebny jest po to, by dysponując skutecznymi narzędziami kontroli choćby w ramach rady gabinetowej, atomową bronią weta, inicjatywą ustawodawczą i zwłaszcza referendalną, dokonać z rzeczywistym udziałem obywateli pilnie potrzebnej, głębokiej reformy ustrojowej i politycznej, której efektem jest prawdziwy koniec polskiej wojny. Ale to wszystko potem.
Pytanie na dziś brzmi, kto ma rozmawiać. Z kim i w czyim imieniu. Otóż ja nie wierzę ani Budce, ani Kosiniakowi-Kamyszowi. Ale podobnie jak nie oczekuję „moralnej czystości” od unurzanego po uszy Gowina, tak nie z intencjami obu polityków opozycyjnych wiązałbym nadzieje – jeśli mam z siebie jakiekolwiek nadzieje wykrzesać. Próbować trzeba tak organizować i wyrażać opinię publiczną, by politykom – kunktatorskim, dbającym o swoje, bo mamy właśnie takich, a nie mamy innych, pozbądźmy się wreszcie złudzeń – przestała się opłacać gra na własną rzecz i konkurencja ich małych, partyjnych interesów. Innymi słowy, by tańczyli tak, jak im zagrają ich wyborcy. Apele nie mają sensu. Sens ma organizowanie się wokół jasno określonych celów. Celem pierwszym na dzisiaj jest przetrwać kryzys w warunkach rozejmu i potem wybrać ponadpartyjnego prezydenta reformy.
Potrzeba nam dzisiaj społecznego porozumienia, a nie wiarygodnych polityków – nie mamy ich i nie potrzebujemy. Potrzeba nam dziś porozumienia choćby wszystkich tych, którzy swego czasu skutecznie obronili Sądu Najwyższego – a była to długa lista ruchów i organizacji społecznych. Jeśli coś może mieć wpływ i znaczenie, to nasz wspólny głos.
Bunt wyborczy
Politycy nie wezwą do bojkotu, a ktoś powinien to zrobić zanim się zaczną rozmowy o jakimkolwiek „kompromisie” z Gowinem. Więc może jednak my. Celem wszystkich obywatelskich organizacji dzisiaj musi być, by majowe głosowanie uczynić tym, czym ono ma być w istocie – „niewyborami”, bezczelnym zamachem stanu, puczem partyjnych kaprali pokroju Sasina.
Zróbmy to razem. KOD, Obywatele RP, Strajk Kobiet, Wolne Sądy, Akcja Demokracja, Themis, Iusitia, Lex Super Omnia i wszystkie te organizacje tak szacowne, że ich nawet nie śmiem wymienić, zresztą nie mam szans, bo tyle ich było, kiedy wspólnie i skutecznie wystąpiliśmy w obronie Sądu Najwyższego. Akurat o nim – przy okazji – w rozmowach z Gowinem raczej nikt poza nami pamiętać nie będzie nawet chciał, choć właśnie kończy się kadencja I prezes SN, a Duda zapowiedział ustanowienie komisarza. I to jest kolejny z niezliczonych powodów, byśmy się porozumieli i głos w tej sprawie zabrali my.
fot. flickr.com