Kilka faktów w cieniu burzy o Fundusz Odbudowy oraz dwa znakomite teksty, które gorąco polecam w Polityce świadczą o tym… – że zakonnica zaszła już w ciążę, proszę Państwa. Zbliża się właśnie do pasów, a nietrzeźwy za kierownicą jest nie tylko Komorowski, ale również Lewica i reszta polityków, polityczni badacze, komentatorzy i opinia publiczna. Czy wobec tego sam uważam się w tym towarzystwie za jedynego trzeźwego? Skądże – raczej po prostu czego innego się nałykałem.
Trocki napisał książkę o zdradzonej rewolucji i w zasadzie wszyscy rewolucjoniści – wyjąwszy może takich, którym udało się zdradzić rewolucję samemu, zostawszy w niej zwycięzcą – mogliby napisać to samo. Przyznam, że na rewolucyjnej emeryturze nastrój mam dość podobny. Może mi przejdzie, kiedy wreszcie wygramy i o zdradzie zapomnimy, sami dołączając do zdrajców. Ale się na to nie zanosi, obawiam się bardzo.
O tym po szekspirowsku tragicznym wymiarze rewolucji przypomniał w Polityce Slavoj Žižek, a wspomnieć chcę dzisiaj o dwóch takich ważnych i arcyciekawych tekstach. Do tego zaś może jeszcze kilka słów o nowej chadecji, którą podobno właśnie zakładają Komorowski, mój ulubieniec, p. Ujazdowski oraz Władysław Kosiniak-Kamysz. To inicjatywa, o której prawdopodobnie natychmiast zapomnimy (choć warto by było zapamiętać to chociaż, ile takich rzeczy okazywało się niewartych pamięci). Ma to zaś być, jak się zdaje, programową odpowiedzią na sukcesy Szymona Hołowni. Cóż, jest kompletnie pomylona i dziecinnie naiwna, to absurdalnie fałszywy łabędzi skrzek spóźniony o dobre półwiecze.
Komentować akurat ten absurd warto może chyba o tyle, że on pokazuje kontekst, który może nam umknąć w lekturze znakomitych tekstów dotyczących przecież nie polskiego zaścianka i zalatującego wilgotnym filcem myśliwskiego kapelusika z piórkiem, ale światłych idei postępu zakorzenionych w globalnych procesach współczesności. Z pewnego punktu widzenia Komorowski z Ujazdowskim rozumieją z otaczającego ich świata mniej więcej tyle, co znacznie od nich szerzej patrzący Sadura z Sierakowskim – podsumowujący skądinąd niezwykle interesujące badania tezami o lewicy, których anachronizm dorównuje pomysłom Komorowskiego. W podobnym kontekście Michnika słynna figura o ciężarnej zakonnicy przejechanej na pasach pasuje być może w jakimś stopniu również do Slavoja Žižka, z którym w Polityce rozmawia Jacek Żakowski, poturbowany ostatnio przez liberalną publiczność i kolegów po fachu za atak na Balcerowicza oraz za obronę lewicowej zdrady wolnościowych ideałów. No, jak zwykle trochę to wszystko skomplikowane. Trudno – takie jest życie, proszę Państwa, a z życiem na kompromisy iść się nie da.
Kwestia kluczowa – wola ludu
Oba teksty gorąco polecam bez żadnych zastrzeżeń, a moje uwagi – owszem, krytyczne – nawet nie próbują unieważnić ich zalet. To tylko marudzenie z bardzo specyficznej i – dodajmy koniecznie – skrajnie niszowej perspektywy kogoś, kto uważa, że demokracja przedstawicielska w kryzysie wymaga dzisiaj bardzo poważnych zmian na rzecz prawdziwej reprezentacji, bo to właśnie jej zabrakło najwyraźniej wszędzie tam, gdzie populizm robi karierę – więc nie tylko w Polsce oczywiście i nie tylko tam, gdzie, jak w Bułgarii, Rumunii, Słowenii, na Węgrzech, demokracja jest wciąż młoda i słaba z powodu sowieckich zaszłości. Również w Wielkiej Brytanii i USA, które są przecież demokracji kolebkami.
Ta specyficznie niszowa perspektywa zakłada mianowicie, że wola ludu jest dobrem i że co więcej jej prawdziwa, ale przy tym rozsądna realizacja może być lekiem na rozmaite problemy, które doprowadzają nasz dotąd wygodny (przynajmniej dla niektórych) świat do populistycznych wstrząsów. Trzeba przy tym wiedzieć – i sam o tym wiem, pisałem wielokrotnie np. o rewolucji idiotów – że władza ludu nie zawsze jest dobrem, a może być przyczyną wielu groźnych chorób. Nie jest też prawdą, że lud jest tej własnej władzy jakoś szczególnie spragniony – nisze poszukujące „nowej nadziei” wyrażającej w polityce wolę „zwykłych ludzi” nie przekraczają w Polsce poziomu 20%, a i tak zawsze – jak to się ostatnio dzieje z Polską 2050 Szymona Hołowni – lokują te nadzieje raczej w jakimś kolejnym, świeżo odkrytym „charyzmatycznym przywódcy” niż we własnym udziale w instytucjach demokracji.
Czytam więc te teksty, rozumiejąc je specyficznie zauważając rzeczy nie zawsze zauważane – może warto tę perspektywę „sprzedać”. Poczytajmy więc z Žižka:
Prawica stała się rewolucyjna, więc lewica musi się stać konserwatywna. Kiedy bojówki Trumpa atakują Capitol, lewica musi bronić instytucji. Kiedy byliśmy młodzi, typowy lewicowiec krzyczał „precz z establishmentem”, „precz z policją”, „precz z władzą”. Teraz język radykalnej lewicy przejęła radykalna prawica. To ona ma dziś na Zachodzie monopol na świńskie dowcipy, brutalny język, łamanie zwyczajów, prostackie zachowania. Odpowiadam: nie ścigajmy się z nimi w takiej rewolucyjności. Nasza rewolucja przeciw ich rewolucji to jest śmiertelna pułapka.
Žižek na rację. Wiem to jako praktyk. Tak widziana rewolucja to zło. Ale establishment powinien iść precz naprawdę.
Jest chory nie tylko, że tak powiem, charakterologicznie – nie na tym rzecz polega, że zdominowali go ludzie interesowni, skorumpowani i źli. Jest chory systemowo. Obrona instytucji – co lewicy proponuje lewicowy Slavoj Žižek – jest dokładnie tym, czym sam się zajmowałem w ostatnich latach. Ale Žižek powiedział „obrona”, a to jest bardzo złe słowo.
Jest bowiem nieprawdziwe w świecie, w którym zarówno niszczycielski żywioł rewolucji, jak rzesze potencjalnych obrońców powszechnie mylą instytucje z zasiedlającymi je ludźmi, a systemowych patologii nie widzą w nich wcale. Niby nie da się nie widzieć, że zmiana w amerykańskim Kongresie udaje się np. Alexandrii Occasio Cortez – jednej z setki takich obywatelskich kandydatów – i w zasadzie nikomu więcej, że cała przedstawicielska polityka to w zasadzie gry grup establishmentu. I oczywiście przecież Žižek to wie, moich uwag nie potrzebuje, dobrze widząc, że
w wielu krajach Zachodu narasta i wybucha niezadowolenie, które nie znajduje wyrazu w formalnej polityce. Na przykład francuskie „żółte kamizelki” nie mają reprezentacji w systemie politycznym.
– Podobnie jak Strajk Kobiet w Polsce – wtrąca Jacek Żakowski.
Demokracja się zablokowała. Niezadowolenie nie przekłada się na reprezentację polityczną. Nie twierdzę, że potrzebujemy demokracji bezpośredniej, w której ludzie wprost podejmują decyzje. To przepis na katastrofę. Konieczna jest reprezentacja. Ale ona nie może być tak daleko od ludzi. Musi reagować na zachodzące zmiany. A dzisiaj zakrzepła i nie reaguje nawet na zmiany fundamentalne.
Demokracja bezpośrednia to przepis na katastrofę, ale reprezentacja ma być bliżej ludzi. Co to jednak ma znaczyć – tego już Žižek nie mówi, a ja właśnie o tym ze swej specyficznie niszowej perspektywy pogadałbym najchętniej, wiedząc np. z Irlandii, że nawet demokracja bezpośrednia udaje się bardzo dobrze, jeśli o nią zadbać – zaś udana obrona instytucji może prowadzić do szturmu na Kapitol. Z Polski wiem natomiast świetnie, że reprezentacja samorządowa, choć ceniona wyżej właśnie ze względu na „bliskość ludziom” podlega patologiom często nieznanym na ogólnonarodowym szczeblu władzy, czasem ma to wręcz mafijny charakter i dzieje się tak właśnie z powodu owej „bliskości”. No, o tym już z Žižkiem nie pogadamy – przynajmniej nie tym razem. Žižek patrzy bowiem szeroko i z dystansem, który być może przystoi filozofowi i którego nie skryje bezpośredni język postępowego „równiachy”:
Każdy pijak wie, że nieważne, ile wypiłeś wieczorem, ważne, jak się czujesz rano. Nieważne, ilu ludzi wyszło na plac Tahrir albo pod Trybunał Konstytucyjny w Warszawie. Ważne, co się zmieni nazajutrz. A od tych demonstracji, które w ostatnich latach się przetaczają przez świat, niewiele się zmienia. Politycy się do nich przyzwyczaili. Coraz rzadziej pod ich wpływem coś się zmienia na lepsze. Władza je przeczekuje, w Polsce, Ameryce, Niemczech, albo dokręca śrubę, jak w Białorusi, Rosji, Turcji, Mjanmie.
Ano, właśnie. Dobrze to znam z naszego siermiężnego podwórka, a choć świadomym wysiłkiem zdołałem nazbierać trochę doświadczeń odwrotnych, to przecież wiem, jak niewielkie mają znaczenie. W całym wywodzie Žižka to zresztą jednoznaczne wcale nie jest – bynajmniej nie jest tak, że tego rodzaju wysiłki nie mają sensu. Trzeba przeczytać jeszcze kilka kolejnych akapitów, by dowiedzieć się, że jednak w walce brać udział koniecznie trzeba, bo to jednak choć trochę przesuwa front walki dobra ze złem – bo Žižek tak samo jak ja właśnie w tak zasadniczych kategoriach widzi ten nasz bój, niezbyt mimo to epicki.
Ogólnego obrazu przemożnych sił historii lub jej przemożnej bezsiły to wszystko jednak nie zmienia. Nic nie wynika z niewydolności demokracji, której Žižek ma pełną świadomość. Bo wszystkie problemy z przedstawicielską demokracją to w zasadzie didaskalia – oś zmian, które zachodzą rzeczywiście, jest zupełnie gdzie indziej. Oto, co się zdaniem Žižka dzieje naprawdę:
Konserwatywne kapitalistyczne rządy władające Zachodem rozdają ludziom biliony dolarów i euro. Kapitaliści mówili, że nie ma darmowych lunchów. A teraz chcą dawać trzy posiłki dziennie. Zawsze głosili zasadę „każdemu według zasług”, a teraz realizują zasadę „każdemu po równo” albo „według potrzeb”. Konserwatyści i liberałowie chcą podnosić podatki bogatym i rozdawać biednym. Wyłania się komunistyczny kapitalizm. […]
Miesiąc po miesiącu kapitalizmu ubywa, a komunizmu przybywa. Rynek wypiera gospodarka wojenna. Nie zaszczepi się pan za pieniądze. Musi pan dostać szczepionkę od rządu. Może pan mieć miliony na koncie i umrzeć, nie mogąc kupić szczepionki kosztującej kilkadziesiąt euro. Producenci muszą realizować plany polityków.
To kręci Žižka. Globalna zmiana. Przesunięcie „na lewo”. Obserwuje to trafnie – ale nie o tę ocenę mi chodzi. Biden na przykład – choć nikt się po nim tego nie spodziewał – biliony dolarów pompuje lub „zrzuca z helikopterów” nie w drodze jakiejś konsensualnej debaty w ramach demokracji, ale własną decyzją, w której poszedł być może dalej niż poszedłby Bernie Sanders, zatem zdecydowanie dalej niż tego chciała partia, która wystawiła go w wyborach. Biliony euro z kolei – no, skala w Europie jest jednak jakościowo mniejsza – rozdaje się inaczej, bo ustrój Unii jest inny i osobiste decyzje polityków wyklucza. Ale to i tak nie są decyzje „ludzi”. Tego zaś w wywiadzie nie zauważamy. Zmiany, które Žižek przecież trafnie opisuje, są raczej dziejową koniecznością niż efektem czyjegoś działania, o „woli ludu” nie wspominając.
„Producenci muszą realizować plany polityków” – czytamy. Ejże! Muszą? Politycy im tak każą, czy może „dziejowa konieczność”? Na pewno na tym polega zabawa, że w ogóle istnieje jakiś plan? Że istnieje autor, podmiot planu?
Wpatrzony w globalne trendy i dziejowe konieczności Žižek może się zdziwić, jak z Michnikiem zdziwiliśmy się wszyscy w związku ze wspomnianą zakonnicą na pasach. Trumpów, Kaczyńskich i Farage’ów jest więcej niż Bidenów i Žižków. Jaki zaś będzie los Bidena, czy europejskich polityków, kiedy podatki będą musiały pójść w górę, a wszyscy będziemy musieli zaakceptować ograniczenia, które wynikną z konieczności dziejowych, klimatycznych, demograficznych lub choćby tylko pandemicznych? Znaleźć trzeba więc być może takie rozwiązanie, w którym wola ludu jednak decyduje – a piszę o tym wiedząc dobrze, że lud decydować nie ma ochoty.
Polski folwark – lewy profil partii
Drugi z tekstów Polityki zapewnia z kolei nie tylko specyficznie polskie spojrzenie, ale i specyficznie partyjne. Nie lewicowość przy tym, ale właśnie „partyjność” jest tym, na co z zarysowanej tu perspektywy obywatelskiego „ludowładztwa” patrzę jak na raroga.
Polityka zaprezentowała omówienie raportu, którego pełną wersję publikuje Krytyka Polityczna i zwłaszcza tę pełną lekturę polecam krytycznej uwadze. Raport nie różni się jakoś bardzo znacznie od wcześniejszego badania tych samych autorów, a w jakimś stopniu koresponduje też z wcześniejszym jakościowym badaniem Macieja Gduli. Zmieniły się ilościowe ujęcia, bo PiS sporo stracił, a i na opozycji co nieco się poprzestawiało. Te ustalenia znać trzeba koniecznie, jeśli się chce o polskiej rzeczywistości rozmawiać poważnie. Niewątpliwie na uwagę zasługują również tezy – zresztą całej trójki wspomnianych tu autorów. Są ciekawe i nie chcę tu z nimi polemizować – myśląc zresztą, że po pierwsze warto zadbać, by do opinii publicznej dotarła wreszcie świadomość prezentowanych w raportach faktów zamiast wciąż panoszących się mitów.
Wobec tego moje uwagi nie są polemiką. Są znów spojrzeniem z tego samego, bardzo specyficznego punktu widzenia wymarzonej przeze mnie obywatelskiej demokracji. Niszowa jest ta perspektywa, czy nie – to właśnie tak patrząc widzi się nadchodzące nieszczęście: tę właśnie zakonnicę już w ciąży i na pasach, z dużą ilością nietrzeźwych kierowców dookoła.
Wśród Polaków rośnie sceptycyzm wobec pisowskiego projektu przebudowy Polski – czytamy w raporcie i od wcześniejszych ustaleń nie różni się to jakościowo, tylko właśnie ilościowo. – Ale najciekawszy jest powód. Transfery nie są spełnieniem marzeń Polaków nie dlatego, że za mało środków trafia do nich, ale dlatego, że za dużo trafia do innych. Dlatego krytykują to jako „rozdawnictwo”, wcale nie wyznając jednocześnie liberalizmu ekonomicznego.
Podobnie oceniał tego rodzaju postawy jeszcze Gdula, zwracając uwagę, że w poparciu dla 500 Plus decydujący okazuje się nie roszczeniowy czynnik, ale godnościowy, że istotne znaczenie ma tu specyficznie pojęta sprawiedliwość. Podobnie jest w innym miejscu raportu Sadury i Sierakowskiego:
Badani uważają służbę zdrowia za najważniejszą usługę publiczną i zarazem najbardziej szwankujący element państwa. Deklarują przy tym wolę poparcia dla zwiększenia nakładów. Widać tu klasową różnicę na osi motywacja finansowa (wyższe klasy popierają podwyżki dla lekarzy) kontra przymus (niższe klasy popierają nakaz pracy po studiach oraz podwyżki tylko dla pielęgniarek i ratowników).
Tam, gdzie w danych z badań – kiedy je sam czytam – uderza brak związku konkretnych poglądów z wojenną polityką i partyjnymi podziałami, gdzie więc widać szanse skoncentrowanej na problemie polityki w poprzek wojennego frontu, autorzy zdają się mieć kłopot odwrotny. Stwierdzone w badaniach poglądy za nic nie dają się uzgodnić z widocznymi profilami partii. Docenieniu wartości socjalnych 500 Plus powinien koniecznie towarzyszyć przecież antyklerykalizm – jeśliby Lewica miała być lewicą i jeśli miałaby znaleźć lewicowy elektorat. Liberalne poglądy okazują się być równie trudno definiowalne.
Szczególny problem ma Lewica. Ci, którzy chcą państwa opiekuńczego, nie wierzą w państwo (ubożsi i starsi), a ci, którzy wierzą w państwo, nie chcą państwa opiekuńczego (bogatsi i młodsi). Co więcej, pierwszych odpychają poglądy w sprawie LGBT i antyklerykalizm, a drugich zbyt duże wydatki socjalne i redystrybucja.
I jeszcze o problemach lewicy w usystematyzowanym ujęciu syntetycznym:
Szklany sufit lewicy zasadza się na trzech filarach: (A) braku wiary w możliwość realizacji programu reform; (B) niewielkim zainteresowaniu usługami publicznymi u młodych, wśród których elektorat lewicy rośnie najszybciej (np.: młodzi najbardziej zainteresowani są likwidacją ZUS i programu 500 plus); (C) egoistycznych wyborach w sprawie usług publicznych osób zamożnych, które popierają lewicę ze względu na progresywne poglądy związane raczej ze świeckim państwem i obroną praw mniejszości.
Proszę koniecznie zajrzeć przynajmniej do Polityki, choć pełen raport w Krytyce Politycznej jest pod tym względem jeszcze ciekawszy. Odkryte w badaniach 5 plemion Polaków nie ma żadnego związku z partyjną wojną polityczną. Całość zaś nie ma związku choćby z takim ustaleniem:
Służba zdrowia od dekad zajmuje pierwsze miejsce w sondażach, jeśli zapytać Polaków, co uważają za najpoważniejszy problem społeczny wymagający reformy. Gdy przychodzi jednak do wyborów, propozycje reform nie odgrywają takiej roli w kampanii, przegrywają z innymi obietnicami. Ten paradoks wynika z niskiego zaufania w Polsce do instytucji społecznych, a więc i niewiary w możliwość przeprowadzenia reformy.
To fundamentalnie ważne spostrzeżenie nie doczekało się żadnej refleksji autorów – słyszą to wciąż od badanych przez siebie rodaków i nadal nie rozumieją. Otóż polityka nie ma żadnego sensu dla ogromnej większości badanych. To dlatego 1/3 z nich nie głosuje wcale, a znaczna część pozostałych głosuje motywowana lękiem. Partyjne obietnice nic nie znaczą, bo żaden z postulatów nie przyniesie zmiany. Znaczenie mają wyłącznie groźby. To ustrój jest źródłem problemu i to on wymaga naprawy. Jak mówią np. młodzi wyborcy zarówno Lewicy, jak Konfederacji – „system”, który oczywiście należy w związku z tym „rozpieprzyć”, czego słusznie nie chce Slavoj Žižek, niesłusznie jednak odmawiając rozmowy, w której dałoby się znaleźć rozwiązanie wystarczająco radykalne, a jednak przy tym niedewastujące i niegroźne. No, jeśli publikowana w Polityce konkluzja z badan wygląda, jak niżej, to jest z nami kiepsko.
Rozkład opinii w społeczeństwie pokazuje, jak wiele do zdobycia ma tu Lewica: najczęściej deklarowane opinie dotyczące rozwiązania problemów służby zdrowia pokrywają się z jej programem. W wyścigu o nowych wyborców bomba poszła w górę.
Dlaczego jest kiepsko? Ano, dlatego, że na widok dowodu trwałej bezsensowności wszelkich wyborczych „sześciopaków” dwójka szukających wpływu na politykę, rzeczywiście interesujących publicystów i badaczy proponuje „sześciopak” w kolejnej, lepszej wersji. Ich „bomba poszła w górę” znaczy tyle, co „zakonnica weszła na pasy”. W kampanii wyborczej będziemy znowu rozmawiać nie o źródłach kryzysu, a o takich pakietach obietnic, które miałyby szanse uwieść jakieś grupy wyborców. Będzie źle, bo Polacy są na to za cwani.
Gdzie tu zdrada?
Ja oczywiście przesadzam. Wydaje mi się jednak, że tę niszową perspektywę przeciwstawiającą poszukiwanie sprawczej demokracji partyjnej ściemie lub przemożnym dziejowym koniecznościom – że ten punkt widzenia powinni podzielać ci, których zadaniem jest organizować opinię publiczną.
W rewolucji, w której sam uczestniczyłem, jest nawet gorzej niż zwykle w rewolucjach. Zdrada odbywa się na ogół po zwycięstwie, kiedy rewolucyjną władzę trzeba utrzymać w rzeczywistości wciąż przecież dalekiej od rewolucyjnych ideałów. Dziś jest inaczej. Dzisiaj rewolucjoniści mają lojalnie bronić establishmentu. Może to zresztą dlatego wciąż tak trudno nam wygrać. „Realizm” porzuca „idealistów”, wytrącając sobie tym z rąk jedyną broń, jaką ta rewolucja dysponuje. Z tego powodu ten realizm jest fałszywy, zakonnica jest na pasach, a kierowcy… Cóż, ich trzeźwość widzimy codziennie.
1 thought on “Zdradzona rewolucja, zakonnica na pasach”
Nie wiem dlaczego Autor z taką łatwością przekreśla inicjatywę Komorowskiego oraz, jak się wydaje w tym samym pakiecie, lewicę. W tym teatrzyku pozorów zwanym czasem „sceną polityczną” znikło ostatnio miejsce dla tzw. umiarkowanych konserwatystów. Kiedyś stanowili oni mocne skrzydło w konserwatywno-liberalnym PO. Dzisiaj PO weszła już całkowicie w narrację lewicowo-liberalną i w zasadzie niczym już się nie różni od lewicy Biedronia i Czarzastego. I jest prawdopodobnie w stanie rozkładu. Moim zdaniem czas PO się już kończy, a na trupie tej formacji pożywi się Hołownia, Lewica i być może nowa formuła centrowo-konserwatywna, do której Komorowski dobrze pasuje.
Nie zgadzam się również z dyskredytacją samorządów na podstawie abstrakcyjnych, niczym nie podpartych zarzutów. Warto by było wskazać na konkretne przykłady głębokich patologii w samorządzie i wykazać, że są to zjawiska liczne lub masowe, a nie jakieś wyjątkowe patologie, które nie usprawiedliwiają generalizacji.