Skoro już z powodu poważnej wtopy w niepoważnej sprawie obudziła się śpiąca uparcie przez sześć wyborczych klęsk liberalna opinia publiczna i publicyści odważają się pryncypialnie atakować liderów własnego obozu – może czas porozmawiać trzeźwo i otwarcie. I zacząć wreszcie myśleć
Nie mogę się nadziwić, dlaczego akurat to głosowanie po całej serii znacznie poważniejszych kompromitacji uruchomiło tę lawinę. Zdaje się, że prawdziwe jest tu wyjaśnienie zawstydzające – emocje były tu potrzebne, sam rozum nie wystarcza również przenikliwym publicystom, a ich emocje budzi forsa. Nie żadne prawa człowieka, trójpodział władzy, konstytucyjna poprawność w wyborach, czy wreszcie idiotyczne wyborcze strategie i kompletnie puste programy. Forsa.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Politycy wreszcie zrobili coś bez ściemy
Proponuję zastanowić się przez chwilę, co wiemy o relacjach pomiędzy ludźmi władzy, a pryncypialnie ją zwalczającymi ludźmi demokratycznej opozycji. Weźmy więc za przykład okoliczności niedawnego plebiscytu prezydenckiego.
Opozycja nie chce władzy
Jak pamiętamy, fatalnej porażce PiS w próbie wyborów 10 maja towarzyszyły gorączkowe negocjacje. Bardzo wówczas aktywny Gowin w jednej ze swych misji obszedł wszystkie partie opozycji oferując im odwrócenie sojuszy, złamanie pisowskiej większości i – całkiem po prostu – możliwość przejęcia władzy. Po tej historii wiemy już, że opozycja, choć szła „bić się o Polskę” żadnej władzy nie chce. To jest skądinąd dość zrozumiałe, choć niezbyt dobrze świadczy o odpowiedzialności tych państwa. Wizerunkowo wygląda zaś nawet gorzej niż głosowanie „za forsę naszą i waszą” przy tych wszystkich frazesach o „walce o wszystko”, o „ostatniej szansie” itd.
Kaczyński wie o tym również – nie z milczącej wymiany spojrzeń pomiędzy katem i ofiarą złączonymi więzią sztokholmskiego syndromu, a po prostu z rozmów, w których nie więź się liczy, a interesy. Co najmniej za pośrednictwem Gowina te rozmowy toczono, choć jestem gotów postawić wiele, że nie tylko on rozmawiał. Że o zgodzie na zmianę kandydata rozmawiano już bez zbędnych pośredników. Trzeba wiedzieć, że jedynym, kto dzisiaj chce w Polsce władzy, jest Jarosław Kaczyński. I przestać słuchać pieprzenia o „walce o Polskę”.
To władza chce opozycji
Mamy „parlament”, który połamał konstytucję już tyle razy i tak dokumentnie, że trudno go uznać za jakkolwiek legalną władzę. Wiele z tych deliktów odbyło się z udziałem opozycji. Większość z tego rodzaju przypadków współudziału polegała na tym, że np. odegrawszy teatrzyk „w obronie sądów” opozycja poszła do tego samego Sejmu głosować prawo wodne, a kiedy w Parlamencie Europejskim głosowano sankcje za złamanie przez Polskę unijnych reguł praworządności, partyjna rekomendacja zakazywała głosowania za.
Również partyjne rekomendacje kazały rok później głównej partii opozycji stronić od obywatelskiej kampanii na rzecz wyroku TSUE w sprawie SN – tej, dzięki której Małgorzata Gersdorf dotrwała do końca konstytucyjnej kadencji i której sukces postanowiono zmarnować nie czym innym, jak właśnie zgodą na niekonstytucyjne wybory prezydenckie. I właśnie ostatnie decyzje – w sprawie tarcz bez stanu nadzwyczajnego oraz w sprawie wyborów pomimo ich konstytucyjnej niemożliwości – w których opozycja uczestniczyła – postawiły puentę, której nie da się nie widzieć: w łamaniu konstytucji opozycja po prostu uczestniczy. Skandal z pensjami był drobnym i zupełnie już zbędnym akcentem, ale dotyczył m.in. również właśnie tego – jakoś tym razem partyjnym liderom nie przeszkadzał brak analizy skutków tej regulacji, opinii sejmowych biur, konsultacji, dyskusji w komisjach. W tej sprawie procedury wolno było łamać bez protestów. Forsa nie tylko budzi emocje – czasem pomaga je powściągnąć.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kryzys nowoczesności. Obyczaje – notatki prof. Marcina Króla
Wszystko to leży w interesie Kaczyńskiego z dominacją Platformy w obozie opozycji włącznie. Przetrwanie binarnego podziału i kulturowej wojny będzie mu gwarantować sukces póki sam żyje i zarządza PiS. Zaskoczeniem było być może owo społeczne zaangażowanie, które ujawniło się przy zbiórce podpisów na Trzaskowskiego – ale przecież był to drobny kłopot, z którym PiS mógł sobie poradzić na wiele sposobów, mając w ręku wszystkie narzędzia – poradził sobie zresztą zaskakująco zręcznie i bez zbędnej ostentacji w szwindlach. Kaczyński pokazał, że jest gotów interweniować, ilekroć Platforma traci pozycję lidera.
Łajno w jedwabnych pończochach
Tak powiedział Napoleon o Talleyrandzie – księciu, biskupie i swoim ministrze – co ów mistrz klasycznej sztuki dyplomacji skwitował, mówiąc: „jaka szkoda, że tak wielki człowiek jest tak źle wychowany”. Talleyrand – francuski odpowiednik Machiavellego – zostawił po sobie wiele powiedzonek, które mogłyby utworzyć księgę, kto wie, czy nie ciekawszą niż Książę. „Człowiek został obdarowany mową po to, by ukryć swoje myśli” – powiedział na przykład.
Jako minister doradził kiedyś Napoleonowi schwytać, osądzić i skazać księcia Ludwika d’Enghien. Na wieść zaś o jego egzekucji miał natomiast wypowiedzieć kolejną ze swych słynniejszych sentencji:
„To gorzej niż zbrodnia – to błąd”.
Słuchałem dzisiaj Przewodniczącego Budki, kiedy mówił o błędzie głosowania w sprawie kasy. Wśród wielu oczywistych różnic między Talleyrandem a Budką, jedna jest uderzająca. Talleyrand nie udawał wariata i nie zgrywał świętoszka pomimo biskupiej sakry. Budka zaś z uporem godnym lepszej sprawy pieprzył o odpowiedzialności, refleksji, słuchaniu głosu obywateli. Jakby wierzył, że ktokolwiek jest to w stanie kupić. Mówił, że błąd zdarza się każdemu, że ważne jest go dostrzec i naprawić.
Błędy są wybaczalne, owszem. Mnie nie przeszkadza także cynizm polityków, bo cynicy postępują przynajmniej racjonalnie. Głupota jest zaś przyczyną katastrof. I oczywiście to głupota różni Budkę od Talleyranda bardziej niż ta uderzająca, idiotycznie czytelna nieszczerość.
Politykom opozycji do sztambucha cytat z Talleyranda: „Jest broń straszniejsza niż oszczerstwo: to prawda”. Łatwo jest wami rządzić, bo łatwo jest korzystać z tej broni przeciw wam.
fot. Wikimedia