Dyskusja, którą tu podjąłem z Waldemarem Sadowskim, zgodnie z przewidywaniami zajmuje głównie nas dwóch. I obaj powinniśmy wyciągać wnioski zwłaszcza z tej obserwacji.
_____
Tekst jest dalszym ciągiem długiej wymiany zdań, która rozpoczęła się propozycją Waldemara Sadowskiego, by Obywatele RP zamiast domagać się prawyborów, poparli „niezależną kandydaturę” Szymona Hołowni i listę postulatów zaproponowaną przez Sadowskiego w tekście Większość znowu przegra?
Tu moja bardzo obszerna odpowiedź Albo „jebać PiS!”, albo demokracja. „Tertium non datur”, dlatego przegrywamy
A tu ostatnia propozycja Sadowskiego: Większość znowu przegra, czyli albo-albo.
Poniższe jest kontynuacją dyskusji.
_____
Wittgenstein, Sadowski i moje credo
Oczywiście rację ma również Wittgenstein, trzeba mówić prosto, wielosłowie często okazuje się pustosłowiem, z pokorą przyjmuję usłyszaną nie pierwszy raz połajankę – wiem, że mało komu chce się brnąć przez wszystkie moje dygresyjne zawiłe niejasności, zwłaszcza, że konkluzje są nieczytelne albo ich zgoła brakuje. Wyjaśniam: religia zabrania mi uproszczeń tam, gdzie rzeczy są skomplikowane. Zdarzają się badania – mówię o naukowych dociekaniach – które nie kończą się ani żadną użyteczną konkluzją, ani żadnym odkryciem prawa rządzącego rzeczywistością. Bywają sytuacje, w których nie wiadomo, co robić i w których da się powiedzieć wyłącznie, dlaczego proponowane dotychczas działania nie mają sensu. Tak się po prostu zdarza. Prawda jest częściej niejednoznaczna niż jednoznaczna. Częściej nie daje się uporządkować niż się temu poddaje nie przestając być prawdą.
Wreszcie jest cechą naszych czasów taka demokratyzacja w życiu publicznym, w której do głosu dochodzą wrzaski i bełkot prostaków. Dominuje dzisiaj w przestrzeni publicznej właśnie tego rodzaju kakofonia sformułowań tyleż klarownych i prostych, co kompletnie bezwartościowych i często fałszywych. Swoje wielokrotnie złożone zdania składam we wszystkie te zawiłe dygresje właśnie w akcie protestu przeciw czemuś, co uważam za zjawisko dzisiaj najgroźniejsze – a jest nim owo kompletne spsienie standardów, całkowita demolka wszelkich sensów, prawdy, piękna, sprawiedliwości, racji. Przypisujemy je prawakom. I słusznie. Ale one mają się znakomicie również po naszej stronie. I dla mnie są nawet groźniejsze. Oczywiście istnieją inne metody. Można próbować prostymi zdaniami wypowiadać zdania prawdziwe. Pewnie, że da się to zrobić. Ktoś jednak, kto nie umie znaleźć sensu w zdaniu wielokrotnie złożonym, nie będzie miał krzty szacunku dla prawdy wyrażonej zdaniem prostym i potwierdzają to wszystkie moje doświadczenia.
Dlatego Wittgensteina konsekwentnie wieszam na kołku. W głębokim przekonaniu, że rzeczywistość jest skomplikowana, a nie prosta i że właśnie to należy o niej najpierw opowiedzieć bliźnim ogarniętym szaleństwem idei prostackich pomylonych z prostotą klarownej racji.
Co wyróżnia kandydata niezależnego, o co może chodzić w programie
Wypowiedziawszy powyższe credo postaram się w skrócie odpowiedzieć na propozycję Waldemara Sadowskiego w punktach, które on sam spisał. Przede wszystkim odpowiedź na postulat poparcia Hołowni z mojej strony brzmi tymczasem „nie”. Powody są w istocie fundamentalne i nie mieszczą się w punktach Sadowskiego, ale od nich zacznijmy, żeby Sadowski z Wittgensteinem zdołali jakoś przeżyć lekturę. Szymona Hołownię przepraszam natomiast za zawarte niżej oceny – są przedwczesne i przez to z pewnością niesprawiedliwe, wrócę jeszcze do wyjaśnień.
- Kandydując w wyborach do Senatu przeciw Kazimierzowi Ujazdowskiemu narzuconemu przez PO w ramach „paktu senackiego”, dostałem – tu poprawka informacyjna w stosunku do tekstu Sadowskiego – 85 720 głosów. Czyli 15%. W odróżnieniu od Sadowskiego ja dane nie tylko pobieżnie przejrzałem, ale gruntownie przeliczyłem, analizując korelacje i możliwe oraz niemożliwe warianty przepływu elektoratów. Wiem zatem, że dostałem spory procent głosów sejmowych wyborców Lewicy i Konfederacji – mniej więcej po połowie. Zatem potencjalnych „kontestatorów” po „naszej stronie” zwanej czasem „demokratyczną” jest mniej więcej 7%. Od czasu 6% Wiosny w wyborach europejskich sytuacja nie uległa zatem znaczącej zmianie. Drugie 7% musiało pochodzić z „przeciwnego obozu”, co tworzy obiecujący potencjał – choć pod bardzo specyficznymi warunkami. Rzeczywiście wybory prezydenckie tworzą znakomitą okazję, by program „państwowy”, czy też „obywatelski” przeciwstawić wszelkim partyjnym partykularyzmom. I żeby nawet ten program poszedł zdecydowanie w poprzek frontu polskiej wojny, co uważam za bezcenny i w zasadzie konieczny pomysł na dzisiaj. Tyle, że tym razem to Biedroń i Bosak dostaną swoje w głosach, a nie kandydat „niezależny”. Zwłaszcza Biedroń dostanie jednak i tak niewiele, o czym powinien wiedzieć, skoro Wiosna dostała w sondażach 16%, a w wyborach 6. Przesądziła wojna między PiS, a KE – o totemy, o czym pisałem już (zbyt) obszernie. W boju PiS vs. opozycja pada 85% głosów. „Niezależni” stający obok tego frontu muszą się zadowolić pozostałymi 15%. W dwuturowych wyborach jest tak samo. Tak będzie i tym razem. Moje 15% było absolutnym i niezwykle szczęśliwym wyjątkiem. Po pierwsze Ujazdowski rozsierdził demokratycznych wyborców naprawdę bardzo – Kidawa-Błońska nie jest irytująca w żaden porównywalny sposób. Po drugie prawicowi „antysystemowcy” mają na kogo głosować i raczej nie będzie to Hołownia. Nie uważam, żebym kogokolwiek przekonał, że warto poprzeć Hołownię, a nie Bosaka albo Biedronia. Zwłaszcza, że jakość Hołowni polega głównie na tym, że się przedstawia jako bezpartyjny. I nikt nie wie, co to dokładnie znaczy.
- Tak – domagam się udziału obywateli w polityce, twierdząc, że ustrój partii, praktyka ich zachowań, jak również wynikająca z ordynacji i innych systemowych uwarunkowań praktyka partyjnego parlamentaryzmu tworzy fikcję demokracji, której fałsz obniża m.in. realne społeczne zaangażowanie w politykę. Jeśli poparcie bezpartyjnego kandydata ma mieć sens w tej sytuacji, to tylko jako akt protestu. Dlatego na przykład kandydowałem sam – sprzeciwiając się dyktatowi i dając ludziom wybór wbrew woli partyjnych bossów. Taki – i tylko taki – sens mogłoby mieć poparcie Hołowni. To jednak z tego powodu nie jest najlepszy kandydat, mówiąc najdelikatniej. Pisze Sadowski, że domagamy się, by „system wyłonił w prawyborach prezydenckich kandydata partyjnego”. No, to jest nieprawda wynikająca z niezrozumienia. Chodzi o międzypartyjne prawybory, w których to obywatele wskażą kandydata. W oparciu – dodatkowe założenie z gatunku mocnych założeń niestety – o program, który w przypadku prezydenta, zwłaszcza takiego, który naprawdę może wygrać, po prostu musi mieć ponadpartyjny charakter i dotyczyć naprawy państwa i demokracji. Przeciwstawienie tej, proponowanej przez nas, transparentnej, jasnej co do zasad procedury i jasnym warunkom obywatelskiego programu – przeciwstawienie temu wszystkiemu Hołowni, który wziął się nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, z niejasnym programem i kompletnie tajemniczym zapleczem, jest pomysłem aberracyjnym. Nie uzasadnia go bezpartyjność Hołowni. Kukiz jest również bezpartyjny – albo był do czasu sojuszy z PSL.
- Udział w gronie prezydenckich doradców w zamian za poparcie? No… Ja wolę poprzeć kogoś, kto dałby realne uprawnienia prawdziwym obywatelskim przedstawicielom. Prawdziwym, więc z realnym mandatem. Ja sam niezupełnie mam mandat do reprezentowania kogokolwiek poza kilkuset uczestnikami ruchu Obywateli RP. Wolę „w zamian” dostać prezydencki program, który decyzje w kluczowych sprawach społecznych i ustrojowych przekazuje obywatelom, a nie politykom – choćby i „bezpartyjnym politykom” – i ich doradcom. Bez żartów.
- Zgoda – w drugiej turze przeniesienie poparcia na konkurenta Dudy, kimkolwiek by był (a będzie Kidawą-Błońską, jeśli do drugiej tury dojdzie) jest oczywistością. Niestety zupełnie nie jest oczywiste, w jaki sposób to miałoby się dokonać rzeczywiście. Jest z tym kłopot, o którym (zbyt) obszernie pisałem już poprzednio i potwierdzają go wszystkie dostępne dane i wyniki wyborów. Ten kłopot wiąże się z wiarygodnością kandydatów, ich programów, a zwłaszcza tego, co jest dla kandydatów wspólne. Wynik drugiej tury znamy już dzisiaj, niestety.
- O postulatach pisałem (zbyt) obszernie. Pytając – bardzo wprost – czy i z których ewentualnie proponujący je Waldemar Sadowski byłby gotów zrezygnować, żeby wygrać i żeby utrzymać władzę. Powołując się na poszlakowe, ale dość mocne dane i stawiając tezę, że nie program liczy się w wyborach, ale przede wszystkim chęć pogrążenia przeciwnika i zapewnienia zwycięstwa „swoim” — choćby za cenę rezygnacji z najistotniejszych nawet postulatów. Sam równocześnie proponuję postulaty własne. Tyle, że one dotyczą wprost końca wszechwładzy partyjnych bossów i końca polskiej wojny. Mówią o sprawach, które powinny zostać pozostawione do bezpośredniej decyzji obywateli i pokazują, w jaki sposób prowadzi to do wyjścia z impasu. W prezydenckim kontekście te postulaty nabierają szczególnej mocy. Da się nadać im wiarogodność nie popierając „bezpartyjnego” Hołownię, a sięgając po władzę partyjnych bossów i oddając ją obywatelom. Już przed wyborami. Wskazując kandydata w prawyborach.
- Tego punktu w tekście Waldemara Sadowskiego nie rozumiem. Ja również nie proponuję np. ani liberalizacji aborcji jako hasła kampanii prezydenckiej, ani zakazu. Proponuję, żeby decyzję w tej sprawie podjąć jak w Irlandii. Sadowski pisze, że decyzje w takich sprawach powinien podjąć naprawiony system. Jaki? Kto go ma naprawić? Prezydent? Hołownia? Pytam, bo nie wiem. Ja proponuję, żeby na kilka postawionych przez nas pytań – ich lista powinna zostać w kampanii wydyskutowana, a prawybory byłyby niezłą okazją, by dać tej liście mandat – odpowiedział „naród” zgodnie z Art. 4.2 Konstytucji RP.
- Zgadzam się, że funkcjonalnie demokracja oznacza „(1) wolne i uczciwe wybory, (2) wolności obywatelskie, w tym głównie wolność słowa, zrzeszania i zgromadzeń oraz (3) rządy prawa”, ale nie jest to pełna definicja funkcjonalna, bo należą do niej również wszelkie checks and balances, czyli np. pełny trójpodział władzy wraz z kontrolą rządu przez parlament, a nie na odwrót. Funkcjonalna definicja jest jednak dalece niewystarczająca, jak to podnosił przez pisowskim kryzysem np. Marcin Król (którego konserwatywnego liberalizmu ja nie podzielam, w pełni zgadzając się z jego poglądami na rzeczywistą wartość demokracji). Koncentracja na funkcjonalnych procedurach odziera demokrację z wszelkich wartości i powoduje, że nikt jej nie chce bronić naprawdę. Czyni z demokracji system odmawiający etyce znaczenia – w istocie wręcz nikczemny i nie bez powodów dokładnie tak zobaczyli go w 2015 roku wyborcy PiS. Definicja prawdziwa i pełna musi zawierać obywatelskie sprawstwo demonstrujące się czymś więcej niż głosowaniem – wybory nie tylko muszą być wolne i uczciwe, ale również prawdziwe i nie mogą być jedyną formą skutecznego wyrażania woli. Nie da się wyobrazić demokracji bez społecznej sprawiedliwości, która się w niej realizuje itd. To wszystko mamy na szczęście zapisane w Konstytucji, więc nie trzeba tu niczego wymyślać.
- No… Oczywiście Leder i Zaremba napisali rzeczy prawdziwe i ważne. Ale nawet jeśli ten opis polskiej specyfiki sytuacji jest wyczerpujący (moim zdaniem daleko mu do tego, ale to temat osobny), to wyjaśnia on drobną część gigantycznego problemu. Z niemal identycznymi pod wieloma względami zjawiskami mamy do czynienia w krajach o kompletnie innej tradycji niż „Prześniona rewolucja” i „Wielka trwoga” – w USA, Wielkiej Brytanii, na Węgrzech… W ostatecznym rachunku mierzymy się nie z Hobbesa wojną wszystkich ze wszystkimi. Mamy do czynienia z „rewoltą wykluczonych” z tradycyjnej, ustabilizowanej i wygodnej demokracji liberalnej jaką znaliśmy, z załamaniem się jej elit, autorytetów, sposobów komunikacji i całym „stylem życia”. Stajemy wobec dzikich hord „wrogów (naszej) wolności” i jak nieraz w historii bywało musimy im ulec w historycznej perspektywie. Chodzi o to, by ocalić w tej pożodze wartości, cywilizację i świat w ogóle. Żeby to zrobić musimy mieć uczciwą i szczerą ofertę dla owych „wrogów wolności”, zrozumieć, że oni się domaga wolności dla siebie i za nic mają naszą. Pisze Sadowski: „Być może obecne zawirowania są szansą na dokończenie tamtej godnościowej rewolucji, z której wyłoni się sprawiedliwe społeczeństwo i dobrze zorganizowane europejskie państwo”. Owszem – wystarczy posłuchać – przecież dokładnie w ten sposób opisują swoją postawę wyborcy PiS i niektórzy z ich polityków.
Konkludując
Program prezydencki powinien wykorzystać tę historyczną szansę, którą mamy dzisiaj – prezydent oddając decyzję obywatelom w kluczowych dla Polski sprawach ustrojowych i społecznych może przywrócić sens demokracji, rozciągnąć ją na obie strony konfliktu i zapewnić najpierw rozejm, a potem trwały pokój między Polakami. Chodzi o nową Rzeczpospolitą, choć w numeracji już się gubię. Piąta? Taka wizja prezydentury i państwa naprawdę będącego wspólną własnością i wartością obywateli jest w stanie przekonać ludzi oczywiście bardziej niż gadanie o naprawie służby zdrowia z jednej strony, a o usamodzielnieniu prokuratury z drugiej. By była wiarygodna, trzeba w kampanii pokazać wiarygodność, a nie o niej mówić. Z powodów również strategicznych potrzebny jest wspólny kandydat demokratów i da się go wyłonić właśnie wypełniając obietnice demokracji. Wolę więc walić głową w betonowy partyjny mur domagając się prawyborów, niż popierać Hołownię, tylko dlatego, że wystawia ktoś inny niż partyjni bossowie – i niezupełnie mi znany.
Mógłbym zaangażować się po stronie Hołowni wyłącznie tak, jak sam startowałem. Wyraźnie wzywając pozostałych do prawyborów, próbując je wymusić naciskiem opinii publicznej i deklarując wycofanie kandydatury Hołowni, jeśli prawybory wskażą kogoś innego – a raczej wskazałyby Małgorzatę Kidawę-Błońską, która niemal na pewno wygrałaby prawybory i którą w tej sytuacji również poparłbym wiedząc, że mi wolno, skoro uzyskałaby mandat obywatelski, a nie tylko partyjną nominację.
Szymona Hołownię raz jeszcze przepraszam. Nie chcę ani sugerować istnienia jakichś „niejasnych spisków”, ani twierdzić, że nie istnieje wartość jego programu. Po prostu dziś niczego o tym nie wiemy. Mam nadzieję wszystkiego tego się dowiedzieć, móc o tym porozmawiać. Nadal uważam, że kandydat potrzebny jest wspólny i jeden w imieniu demokratów. Wiem również, że nie da się dzisiaj wygrać żadnych wyborów bez twardych partyjnych elektoratów. Po obu stronach wojny one wynoszą po ok 40%. Obu stronom do przewagi zapewniającej rzeczywiste szanse odmiany polityki brakuje tych 15 do 20% wyborców „niszowych”. Partie naszej strony niestety nie wiedzą, że bez tej pogardzanej „niszy” też nie wygrają. Nie myślą również o tym, że te 15 do 20% może bardzo gwałtownie urosnąć zasilane rezerwą wciąż niegłosującej niemal połowy wyborców. Nad tą rezerwą pracuje dziś wyłącznie Konfederacja i jeszcze nie raz – obawiam się bardzo – zadziwi nas efektami. Na tym akurat polu Hołownia coś może osiągnąć. Dla niego to jedyna szansa na niezły wynik. Nie odbierze głosów PiS-u, Lewicy, PO, może uda się urwać cokolwiek PSL-owi. Zapas dla wszystkich tkwi w niegłosujących. Klucz do niego ma etykietkę „wiarygodność”. Prawybory są jedną z szans.